Dzisiejszy dzień z założenia miał być zupełnie inny niż wszystkie pozostałe. Otóż na dziś zaplanowaliśmy odpoczynek od roweru, chcąc sprawdzić swoich sił w trekkingu na język Trolla, czyli słynną Trolltungę znajdującą się na płaskowyżu Hardangervidda na wysokości tysiąca stu metrów i górującą siedemset metrów ponad jeziorem Ringedalsvatnet. Pogoda nie napawa optymizmem. Co prawda nie pada, ale widoczność jest dość mocno ograniczona przez niebo spowite gęstą warstwą chmur. Nie tracimy jednak resztek optymizmu i wierzymy, że przez kolejne pół dnia, które zajmie nam dotarcie do punktu docelowego, pogoda może zmienić się na lepsze. Zresztą pewnie już nigdy więcej nie odwiedzimy tego zakątka Norwegii, także nie chcemy się poddawać, by nie walczyć z uczuciem niedosytu. Dojeżdżamy rowerami do Tyssedal i zostawiamy je przypięte przy warsztacie samochodowym. Dojazd serpentyną do parkingu skąd rusza się na podbój skały byłby kolejną walką z podjazdem, na co nie mamy ochoty. Co więcej musimy oszczędzać siły na całodniowy trekking. Złapanie autostopu nie zajmuje nam dłużej niż kilka minut, a Norweg o ciemnej karnacji, nie jadący co prawda do naszego punktu docelowego, postanawia nas podrzucić na samą górę.