Zanim dojedziemy do Bejy zatrzymujemy się w kilku mniejszych miejscowościach, z czego pierwszą jest Portel. W zasadzie to kolejna miejscowość na trasie tak zwanego szlaku zamkowego, gdyż właśnie najważniejszym, najbardziej majestatycznym zabytkiem jest średniowieczny zamek Portel.
Tag: Portugalia (Page 1 of 3)
Poranek wita nas chłodem i delikatną mżawką. Po raz pierwszy na tym wyjeździe wskakuję w kurtkę. Opuszczając Mertolę kierujemy się jeszcze dalej na wschód, w zasadzie prawie do samej granicy z sąsiadującą Hiszpanią, by odwiedzić miejsce dość nietypowe, a mianowicie pozostałości po niefunkcjonującej już kopalni złóż mineralnych São Domingos.
Często wracam myślami do wyjazdu do Maroka. Pamiętam jak wielką stratą było ominięcie Wąwozu Dades, do którego dostanie się bez własnego środka transportu graniczyło cudem. Obserwując okolice z okna autobusu, często miałem ochotę wyskoczyć w jakimś miejscu, spędzić chwilę, nasycić się widokiem, spojrzeć co jest za rogiem. Ale jak to w podróżach publicznymi środkami transportu, nie było ku temu możliwości. Mając do dyspozycji samochód, sytuacja wygląda zgoła inaczej. Opuszczając Lagos i kierując się w stronę Portimão, na jednym z wzgórz dostrzegam przepiękny zamek. Nie może być inaczej. Zmieniamy kierunek i robimy sobie dłuższy przystanek w Silves, sennym miasteczku, o którym nikt nie myśli udając się w rejony Algarve.
Pandemia miała to do siebie, że niweczyła wszelkie plany wyjazdowe, szczególnie te dalekie poza Stary Kontynent. Miała być Korea Południowa rowerem, miało być Karakorum w Pakistanie. Wszystko bezlitośnie spaliło na panewce. Wyjazd poza granicę kraju wydawał się być mało realny, ale wczesną jesienią w końcu dopięliśmy swego. Co prawda kolejny wyjazd do Portugalii miał skupiać się wokół północnych krańców kraju Vasco da Gamy, a dokładniej rzecz ujmując prowincji i stolicy rozkosznego vinho verde, Minho w połączeniu z innym obliczem ognistej ziemi flamenco, Galicją, tak bardzo kontrastującą z resztą Hiszpanii. Strach przed przemieszczaniem się przez granice sprawił, że wylądowaliśmy na spalonym słońcem południu, a dokładniej w dosłownym tłumaczeniu dolnej części Alentejo, Alentejo-Baixo. Pamiętacie jak rok wcześniej mówiłem, że ów region jest tak rozległy, że przy jego pierwszym przemierzaniu postanowiliśmy skupić się na jego północnej części? Wszak przyszedł czas na zgłębienie obszarów położonych bliżej linii wybrzeża, a skoro już tak blisko Algarve, trudno byłoby nie skorzystać z okazji i nie rzucić okiem na wspaniałe formacje skalne dalekiego południa. Ale po kolei. Wszystko zaczęło się jak zwykle w Lizbonie, o której opowiadać nie będę. Spragnionych wrażeń z przepełnionej melancholią Alfamy odsyłam do stosownego wątku na stronie. Wszak moja miłość do stolicy Portugalii jest tak wielka, że otrzymała ona swoją osobną zakładkę, w której będą regularnie pojawiać się krótkie opowieści z tegoż miasta. Wsiądźmy zatem za kierownicę, opuśćmy na jakiś czas Lizbonę i skierujmy się niespiesznie wzdłuż wybrzeża na samo południe.
Angolańska semba, kabowerdyjska morna, portugalskie fado, a może brazylijska bossa? Gdy Carolina, Brazylijka o długich ciemnych włosach i czerwonym kapeluszu na głowie chwyta za gitarę, a po skąpanym w słońcu Miradouro de Santa Luzia przebiegają niespiesznie uspokajające duszę dźwięki É Preciso Perdoar największego mistrza i współtwórcy gatunku João Gilberto, staje się jasne, że Lizbona budzi się z covidowego letargu, w którym pogrążona była przez ostatnie ponad półtora roku.
Lubię przesiadywać na Praça do Comércio, a dokładniej rzecz ujmując na Cais das Colunas, osiemnastowiecznym nabrzeżu z marmurowymi schodami. Najlepiej z samego rana, tuż po kawie i pastéis de Nata, albo krótko przed zachodem słońca chylącym się nad taflą zatrzymanego w czasie Tagu. W ciągu dnia natomiast, gdy słońce delikatnie praży ceglaste dachy Alfamy siadam z gazetą, czy też książką w ręku na Largo Portas do Sol albo Miradouro de Santa Luzia. Głęboki róż bujnie rosnących tu kwiatów, zielone drewniane ławki, ułożone z kafelek na ścianach obrazy, porośnięte pnączem kamienne filary dające jakże kojący cień w gorące słoneczne dni. W tym drugim przypadku podobnie jak pod Igreja de São Domingos można spotkać wielu imigrantów z Afryki. Trudno się dziwić, spoglądając na karty historii Portugalii. To zazwyczaj Senegalczycy, Angolczycy, przybysze z Gwinea Bissau, ale też innych krajów, gdzie w przeszłości Portugalia miała swoje koloni. Często przychodzą porozmawiać, ale przebieg takiej rozmowy jest zawsze taki sam i zawsze zmierza do tego samego celu, a mianowicie sprzedania turyście jakiegoś bibelotu. Mimo, że mężczyźni nie są zbyt nachalni – raz zdarzyło mi się, że zawieszony na ręku bibelot stał się prezentem – w takich sytuacjach zawsze należy uważać.
Zostawmy na chwilę fado, gdyż w stosownym momencie ono z całą siłą powróci. Wsiądźmy w tramwaj i pojedźmy dziewięć kilometrów na zachód od Alfamy, do Belém. Jakoś dopiero ostatnio uświadomiłem sobie, że nazwa dzielnicy w tłumaczeniu na polski to po prostu Betlejem.
Bairro Alto – górna dzielnica, centralna część miasta powstała w odpowiedzi na społeczne i ekonomiczne zmiany zachodzące w Lizbonie w drugiej połowie piętnastego wieku. Rozkwit handlu spowodował znaczący wzrost napływu ludności, co w konsekwencji przyczyniło się do zwiększenia ilości wznoszonych budynków w obrębie murów miasta. Proces urbanizacyjny moglibyśmy podzielić w zasadzie na dwie fazy, jednakże nie będziemy tu wchodzić w tak dokładne szczegóły społeczne i administracyjne ówczesnej stolicy Portugalii.
Silêncio! Silêncio! Rozbrzmiewa jedno dobitne słowo na sali, na której słychać jeszcze ostatnie szepty i szmery wśród publiczności. Jest chwila po godzinie dwudziestej drugiej. Późny, ciepły listopadowy wieczór. W malutkiej sali z kilkoma, może kilkunastoma prostymi drewnianymi stolikami ciemnego koloru, przy których stoją również proste, niespecjalnie wygodne taboreciki, trudno złapać oddech. Jest duszno, a stłoczeni na swoich miejscach ludzie muszą się jeszcze kawałeczek przesunąć, gdyż w lewym narożniku sali za kilka chwil wybrzmią dźwięki niezwykłe. Na ścianach obłożonych fragmentami jasnobrązową boazerią, a częściowo marmurem z drobnym kreskowanym wzorkiem, wiszą w drewnianych ramach obrazy fadistas, którzy swoim przeszywającym do szpiku kości głosem, wprawiali na przestrzeni lat w zdumienie przybywających tutaj gości. Do góry nad zdjęciami stoją butelki wina, a pomiędzy lampki łagodnie żarząc się, wprowadzają nastrój tajemniczości, swoistego półmroku. Na stolikach natomiast lampki pełne wina, choć zdarzy się, iż ktoś popełni faux-pas i zamówi piwo. Wszak świat ciągle ewoluuje i skoro nawet Francuzi spożywają więcej piwa niż wina, coś co wcześniej byłoby absolutnie nie do przyjęcia, dziś staje się normalnością. Przystawki, dania, deser, kawa pojawią się na stołach w stosownym momencie. W trakcie wybrzmiewania muzyki jeść przecież nie wypada. Wręcz nie wolno. Krążące na samym początku silêncio wdzierające się w każdy zakamarek sali, docierające do każdego ucha nie było dziełem przypadku. Znaczenia słowa na tyle oczywiste, iż tłumaczenie możemy z całą dozą pewności pominąć.
Wyjeżdżając do Portugalii popełniliśmy pewien błąd. Otóż kupiliśmy bilety w jedną stronę, licząc, że złapiemy coś na powrót w równie korzystnej cenie. Niestety przeliczyliśmy się i musimy teraz wracać z Porto. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Gdyby nie ów błąd i przymus powrotu z północnej części kraju, pewnie jeszcze przez długi czas nie odwiedzilibyśmy Coimbry, a w ten sposób nadarzyła się ku temu doskonała okazja. Zanim jednak dojedziemy do trzeciego co do wielkości miasta Portugalii, udamy się jeszcze do portowego miasta Peniche położonego na małym półwyspie. Zostawiamy auto na potężnym betonowym parkingu i udajemy się do miasta.