Tag: Norwegia

Norweska lekarka po studiach w Polsce, czyli jak historia zatoczyła koło

Przed nami ostatnie siedemdziesiąt dwa kilometry drogi, a w zasadzie męki, gdyż nie mając już żadnej motywacji do jazdy pokonanie każdego kolejnego kilometra przychodzi nam z ogromnym trudem. Co jakiś czas zatrzymujemy się na krótki odpoczynek i posiłek. Na jednym z takich postojów dostrzegam polską ciężarówkę. Próbuję wejść do toalety. Nie mogę. Drzwi są zamknięte jeszcze przez kolejne kilkanaście minut. Siadam na ławce, a w tym samym momencie z łazienki wychodzi młody chłopak. Mył głowę w zlewie. Po raz kolejny uświadamiam sobie jak niewdzięczna jest praca kierowcy.

Uwaga Trolle!

Gamle Strynefjellsvegen

Czasami bywa tak, a w przypadku Norwegii szczególnie często, że nie jedziemy zwiedzać konkretnego miejsca, ale już droga, którą przemierzamy jest atrakcją samą w sobie. Właśnie takim przykładem jest Gamle Strynefjellsvegen. To właśnie ta droga jest naszym dzisiejszym celem.

Znak z góry i norweskie lodowce

Plan na dziś to pokonanie stu trzynastu kilometrów do miejscowości Byrkjelo. W zasadzie wstając rano nie wiedzieliśmy, czy do Byrkjelo dojedziemy. Otóż planując rowerowy wyjazd do Norwegii trzeba mieć na względzie jedną, bardzo istotną rzecz, a mianowicie tunele. Bez dokładnego zapoznania się z rozmieszczeniem tuneli i możliwości przejazdu przez nie rowerem, cały plan spali na panewce. Dojeżdżając do Lærdal, byliśmy w pełni świadomi, że będziemy musieli skorzystać z życzliwości miejscowych, by przedostać się dalej. Tuż przy wyjeździe z miasteczka w stronę północy czeka na nas Fodnestunnelen o długości sześciu tysięcy sześciuset czterech metrów. Zakaz przejazdu dla rowerzystów. Tunel kończy się tuż przy przeprawie promowej, na rozwidleniu fiordów. Jednakże to nie wszystko. Po przeprawieniu się na druga stronę historia się powtarza, a do pokonania mamy blisko trzykilometrowy Amlatunnelen. Nie pozostaje nam nic innego jak szukać szczęścia w złapaniu autostopu.

Rallarvegen i Droga śnieżna

Rallarvegen

Dzisiejszy dzień rozpoczynamy od krótkiej pogawędki z mężczyzną przejeżdżającym tuż obok, jadącym do wynajętego niedaleko domku.

– Macie szczęście. Drogę otwarto kilka dni temu. Jest już przejezdna. Jadę z Flåm. Co prawda śnieg leży jeszcze w wielu miejscach i będziecie musieli przeprowadzić rowery, ale trasę da się pokonać. Powodzenia!

Pozostaje zatem żywić nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie bardziej udany niż wczorajszy. Mamy powody, by tak myśleć. Otóż celem na dziś jest dojechanie do wspomnianej miejscowości Flåm, która położona jest dużo niżej, a łączna ilość zjazdów czekających na nas to około tysiąc dziewięćset metrów. W górę pokonamy o połowę mniej. Jeśli nie chcemy walczyć z dużymi przewyższeniami, wybranie takowego kierunku jazdy wydaje się być dużo bardziej rozsądne.

Norweska łaskawość kontra norweska surowość

Dzwoni budzik. Godzina siódma. Dzisiejszy dzień w porównaniu do poprzednich zaczynamy wcześnie rano. Żeby spokojnie ruszyć w trasę potrzebujemy około godziny na spakowanie ekwipunku. Niebo nadal spowite gęstymi chmurami. Co prawda deszcz już nie pada, ale ze względu na poranną rosę namiot nadal jest wilgotny. Cóż, już przyzwyczailiśmy się do tego, że nie będziemy mieli możliwości składać naszego domu na sucho. Plan na dziś nie jest zbyt wyżyłowany. Chcemy wyrobić średnią około siedemdziesięciu kilku kilometrów. Zważywszy na fakt, iż cały dzień będziemy poruszać się wzdłuż fiordu, Blondynka nie powinna narzekać na przewyższenia. Wiatr chwilowo również nie daje się we znaki. Z analizy mapy wynika, że mamy do pokonania jedenaście tuneli, z czego aż osiem można objechać starymi drogami ciągnącymi się przy granicy z fiordem. Pakujemy nasz dobytek, zawieszamy sakwy na bagażnik i opuszczamy Oddę.

Błoto, deszcz i chłód, czyli odpoczynek od roweru i wejście na Trolltungę

Dzisiejszy dzień z założenia miał być zupełnie inny niż wszystkie pozostałe. Otóż na dziś zaplanowaliśmy odpoczynek od roweru, chcąc sprawdzić swoich sił w trekkingu na język Trolla, czyli słynną Trolltungę znajdującą się na płaskowyżu Hardangervidda na wysokości tysiąca stu metrów i górującą siedemset metrów ponad jeziorem Ringedalsvatnet. Pogoda nie napawa optymizmem. Co prawda nie pada, ale widoczność jest dość mocno ograniczona przez niebo spowite gęstą warstwą chmur. Nie tracimy jednak resztek optymizmu i wierzymy, że przez kolejne pół dnia, które zajmie nam dotarcie do punktu docelowego, pogoda może zmienić się na lepsze. Zresztą pewnie już nigdy więcej nie odwiedzimy tego zakątka Norwegii, także nie chcemy się poddawać, by nie walczyć z uczuciem niedosytu. Dojeżdżamy rowerami do Tyssedal i zostawiamy je przypięte przy warsztacie samochodowym. Dojazd serpentyną do parkingu skąd rusza się na podbój skały byłby kolejną walką z podjazdem, na co nie mamy ochoty. Co więcej musimy oszczędzać siły na całodniowy trekking. Złapanie autostopu nie zajmuje nam dłużej niż kilka minut, a Norweg o ciemnej karnacji, nie jadący co prawda do naszego punktu docelowego, postanawia nas podrzucić na samą górę.

Holenderska nauczycielka. Nesflaten – Odda

Czas rozpocząć kolejny dzień górskiej walki ze stromymi podjazdami, z norweską naturą. Po raz kolejny składamy zawilgocony namiot. Taka przypadłość tutejszej aury. Wilgoć w powietrzu jest tak duża, że nawet przy chwilowych zmianach i pojawieniu się na horyzoncie pojedynczych promyków słońca, tropik namiotu pozostaje zawilgocony. Celem na dziś jest zdobycie Oddy, oddalonej od naszego punktu początkowego o sześćdziesiąt jeden kilometrów. Po raz kolejny sam początek trasy nie napawa optymizmem Blondynki. Norwegia w najmniejszym stopniu nie jest łaskawa. Od samego rana serwuje nam ostry podjazd w pakiecie z tunelem. Zatrzymujemy się na moment tuż przed wjazdem do tunelu w punkcie widokowym, by uwiecznić błogość otaczających nas krajobrazów. W tym samym momencie na zajazd podjeżdża biały bus marki Kia, przerobiony na kampera. Z auta wychodzi przesympatyczna blondynka, ubrana w szare dżinsy, czarną sportową bluzę i ciemne adidasy. Sara, na oko około czterdziestoletnia nauczycielka pochodząca z Holandii wita się z nami serdecznym morning i zaprasza na kawę do swojego przybytku.

Norweski myśliwy. Årdal – Nesflaten

Budzi mnie hałas pracującego silnika ciężarowego auta. Uchylam wejście namiotu i widzę ciężarówkę, która przyjechała wypompować nieczystości ze stacji. Wykorzystujemy bezdeszczowy moment i w ekspresowym tempie staramy się złożyć zawilgocony namiot. Odstawiamy rowery i cały pakunek pod zadaszenie i udajemy się na poranną toaletę do łazienki znajdującej się w pomieszczeniach stacji. Kilka minut później znowu zaczyna padać i zaczynam bić się z myślami czy ruszać przed siebie, czy przeczekać deszcz. Biorąc pod uwagę, że jest już dość późno, przebudziliśmy się krótko przed jedenastą, a za moment wybije południe, czekanie na poprawę pogody, co w Norwegii może nie nastąpić przez kilka kolejnych dni, nie jest dobrym pomysłem. Zawieszam sakwy i w tym samym momencie na stacje podjeżdża auto na polskich tablicach rejestracyjnych. Z pojazdu wyskakuje mężczyzna wyglądający na trzydzieści kilka, może czterdzieści lat. Dopytuje kiedy zaczęliśmy swoją podróż oraz dokąd zamierzamy się udać oraz dość zarozumiałym tonem opowiada o swoich planach, pokazując nam na mapie gdzie zamierza jeszcze wyskoczyć, jak to kolokwialnie ujmuje, na połów łososi. Mężczyzna tankuje auto, jego żona i dziecko wychodzą z pojazdu rozprostować kości, a my ruszamy w dalszą drogę.

Na norweskiej stacji paliw. Stavanger – Preikestolen – Jørpeland – Årdal

Noc minęła nieubłaganie szybko o czym dobitnie świadczy dzwoniący budzik. Wstajemy, dokonując porannej toalety. Czas pożegnać się z naszym nowym znajomym i ruszyć w dalszą drogę.

Zgodnie ze wskazówkami Krzyśka, udajemy się na prom, by przeprawić się do Tau. Aura nie napawa optymizmem. Całe niebo pokryte jest gęstą warstwą chmur z których siąpi rzęsisty deszcz. Na odprawie promowej panuje spokojna atmosfera, zresztą jak w całym mieście. Poza kilkunastoma autami, spotykamy jeszcze dwóch innych cyklistów, których rowery obwieszone są zarówno z przodu jak i z tyłu rzucającymi się w oczy sakwami koloru żółtego. Pierwsza przeprawa promowa daje nam pierwszy pogląd na norweskie piękno natury. Ogrom wody z każdej ze stron będzie punktem charakterystycznym niemalże każdego kolejnego dnia. Dobijamy do Tau, opuszczamy prom i wzdłuż niewzruszonej tafli wody przemierzamy nasze pierwsze kilometry norweskiej drogi.

Polski optometrysta w Stavanger

Wychodząc z samolotu poczułem powiew chłodnego, ostrego powietrza. Mamy środek lipca i mimo, że na niebie świeci słońce, w przeciwieństwie do Polski, gdzie dzień wcześniej spadło w ciągu jednej doby więcej deszczu niż przez cały lipiec roku uprzedniego, pierwszy kontakt daje o sobie znać, że jesteśmy w innej strefie klimatycznej, strefie zimnych prądów skandynawskich.