Pandemia koronawirusa sprawiła, iż wszelkie tegoroczne plany wyjazdowe nie doszły do skutku. Przywołując znane powiedzenie, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Po nastu latach niezwiedzania Polski w trybie trwającym dłużej niż kilka dni i po dwudziestu latach przerwy, przyszedł czas, by jako dorosły, bardziej świadomy niż ten pięcioklasista człowiek powrócić w Bieszczady. Początkowo wyjazd w słynne polskie pasmo górskie mieliśmy połączyć z wizytą na Lubelszczyźnie. Nauczeni jednak doświadczeniem z ostatnich kilku lat, przestaliśmy skakać z punktu do punktu. Wolimy cieszyć się chwilą i poznawać powoli. Tym samym stwierdziliśmy, że tydzień na Bieszczady to zdecydowanie za mało i musimy tam zostać co najmniej przez dwa pełne tygodnie. Eliminując jednak z planu Lubelszczyznę, postanowiliśmy odwiedzić inny region Polski, a mianowicie Beskid Niski. Tak na moment, na chwilę, w formie pewnego przedsmaku, by może kiedyś, jeśli nas zachwyci, powrócić na dłużej. I tak oto po ponad ośmiogodzinnej podróży samochodem, napotkaniu na swojej drodze kilku gwałtownych burz z gradem dojechaliśmy do Krempnej położonej w samym sercu Magurskiego Parku Narodowego.