Czasami podróż bywa męcząca i wycieńczająca do tego stopnia, że potrzebny jest odpoczynek, chwila wytchnienia, wakacje. Tak było i tym razem. Do linii brzegowej oceanu mamy nieco ponad sto siedemdziesiąt kilometrów, czyli jakieś trzy godziny jazdy autobusem. Wielu ludziom wakacje kojarzą się z ciepłym, skąpanym w promieniach słońca, złocistym piaskiem i zawiewającą od morza rześką bryzą. Mam podobne skojarzenia. Pewnie dlatego, że jako dziecko każde wakacje spędzałem nad Bałtykiem. Mam do tego miejsca ogromy sentyment i przy każdej nadarzającej się sposobności urywam się na kilka weekendów w roku, żeby właśnie tam odpocząć. Tak po prostu leniwie poleżeć na plaży, poczytać książkę, przespacerować z jednej strony na drugą, obejrzeć zachód słońca, posiedzieć w plażowej knajpie, wypić wino, posłuchać muzyki. Uciec od zaspokajania potrzeby poznawczej, tak bardzo dającej o sobie znać podczas każdego kolejnego wyjazdu, dać wytchnienie umysłowi, powspominać bezpowrotne czasy beztroskiego dzieciństwa. Spoglądam na to morze i nie chcę wracać do schematu życia codziennego. Tym samym uciekam nad Atlantyk, zamiennik ukochanego Bałtyku.