Późnym popołudniem wracamy do stolicy. Zostawiamy auto przed naszym lokum i udajemy się w ostatni spacer po stolicy. Dzień kończymy w niezwykle klimatycznej restauracji Munga Kelder, tej która zwróciła naszą uwagę dzień wcześniej. Lokal znajduje się w piwnicy. Ściany wymalowane na biało, kamienne łuki wiszące nisko nad głowami, wysokie drewniane krzesła i lekko tlące się światło wytwarzają niezwykle intymną atmosferę. Jednak tym co najważniejsze jest oczywiście jedzenie. Naszą ucztę rozpoczynamy od wina i deski serów, ale zanim na stole pojawi się nasze zamówienie, kelnerka proponuje nam chleb własnego wypieku z masłem karmelowym, również wytwarzanym przez lokal. Propozycja okazuje się strzałem w dziesiątkę. Świeży, jeszcze ciepły chleb w połączeniu z karmelem rozpływa się w ustach. Chwilę później, gdy na stół trafia wino i sery, pani dopytuje jak smakował chleb. Gdy tylko widzi nasze zachwyty, przynosi kolejną porcję. Na główne danie dwie propozycje rybne, sandacz i pstrąg. Nie dane mi było zjeść pstrąga na Łotwie, tym samym doczekałem się w końcu na sam finał wyprawy po krajach bałtyckich. Ponadto testujemy jeszcze selekcję lokalnych porterów, spędzając w Munga Kelder fantastyczny wieczór będący zwieńczeniem całego wyjazdu do Litwy, Łotwy i Estonii. Zachwycił nas nie tylko wystrój, atmosfera panująca w lokalu jak i błogie jedzenia, ale również niesamowita obsługa klienta, o którą tak trudno w dzisiejszych czasach. Tu naprawdę można było się poczuć traktowanym jak gość, a nie jak kolejna okazja do zarobku.
Kategoria: Bałtyk inaczej czyli Litwa, Łotwa, Estonia i Helsinki (Page 1 of 2)
Gdyby komuś było mało zwiedzania Tallinna może udać się jeszcze do opuszczonego kompleksu olimpijskiego Linnahall. Co prawda Estonia nigdy nie była organizatorem igrzysk, jednakże w Tallinnie odbywała się część zawodów sportowych podczas Letnich Igrzysk Olimpijskich w 1980 roku, których gospodarzem była Moskwa. Natomiast na wschodnich obrzeżach stolicy można zatrzymać się w ogrodach przy pałacu Kadriorg, barokowej perły północy. My jednak naszą uwagę postanawiamy skupić po raz kolejny na tym co najpiękniejsze, a mianowicie przyrodzie. Grzechem byłoby przyjechać do Estonii i nie zobaczyć jednej z największych atrakcji turystycznych, Parku Narodowego Lahemaa położonego trochę ponad 50 kilometrów na wschód od stolicy. Lahemaa to jeden z obowiązkowych punktów wizyty w tym nadbałtyckim kraju. Naszą dzisiejszą wycieczkę podzielimy na trzy części o czym za chwilę. Wsiadamy w samochód i pędząc dwupasmową drogą ekspresową w niespełna godzinę jesteśmy u wrót Lahemy.
Budzik dzwoni chwilę przed 5:00 rano. Wyrwany ze snu, całkowicie zaspany powoli wstaję z łóżka i udaję się do łazienki. Słońce już wstało. Spacerem udajemy się na odprawę promową. Miasto o wczesnych godzinach porannych wydaje się być wymarłe. Docieramy na terminal i ustawiamy się w kolejce do kontroli dokumentów. Nikt nas jednak nie kontroluje, a bramkę wejściową otwieramy przy użyciu karty pokładowej i znajdującego się na niej kodu kreskowego. Nie mamy wykupionego miejsca w kajucie, a tym samym tuż po wejściu na statek znajdujemy sobie miejsce w jednej z restauracji. 10-piętrowy kolos wywiera na mnie ogromne wrażenie. Trudno by było inaczej, gdyż tak naprawdę promem popłynę po raz pierwszy w życiu. Restauracje, sklepy, bary i wiele innych atrakcji mogą wprawić w osłupienie. Dwie kolejne godziny mijają w błyskawicznym tempie, a my zbliżamy się do portu w Helsinkach.
Z Siguldy wyjeżdżamy wcześnie rano. Do Tallinna mamy około 4 godzin jazdy. Tuż przed granicą zatrzymujemy się na stacji, by zatankować paliwo i ruszyć dalej. W Estonii po raz pierwszy podczas całej naszej dotychczasowej wycieczki daje się odczuć zróżnicowanie krajobrazowe. Może nie jest ono znaczne, ale coraz więcej tu gołych połaci, a gdy napotkamy już las, zazwyczaj są to drzewa z rodziny sosnowatych przywołujące skojarzenia z nadmorskimi terenami w Polsce.
Od samego początku planowania wyjazdu do krajów bałtyckich szukałem na mapie miejsc, które nadawałyby się na eksplorację na rowerze, jak i nie odbiegały zbyt od trasy głównej. Park Narodowy Gauja, jedna z największych łotewskich atrakcji spełnia wszystkie te kryteria. Mimo, że tym razem nie chcieliśmy zatrzymywać się u nikogo w mieszkaniach, nawiązałem kontakt z jedną z mieszkanek Siguldy jeszcze przed naszą podróżą z prośbą o pomoc przy poszukiwaniu miejsca, gdzie moglibyśmy wynająć rowery. Pomoc z danymi kontaktowymi przyszła w mgnieniu oka. Nawiązałem kontakt z firmą zajmującą się wynajmem jednośladów, by upewnić się, czy 1 maja, w święto pracy ktokolwiek będzie pracował. Jak się okazało nie ma z tym najmniejszego problemu.
Planując wyjazd do krajów bałtyckich i decydując się finalnie na przemieszczanie własnym autem, mieliśmy dużo szersze pole do popisu, aniżeli gdybyśmy korzystali z komunikacji miejskiej. Grzechem zatem byłoby stacjonować tylko w stolicach, szczególnie w Łotwie obfitującej w cały szereg atrakcji turystycznych. My wybraliśmy tą leżącą na naszej trasie, a mianowicie Park Narodowy Gauja.
Stare Miasto w Rydze
Stare miasto w Rydze jest z pewnością najbardziej obleganym i tętniącym życiem punktem w całej stolicy. Jest też jedną z największym atrakcji Rygi. Niezliczona ilość barów, restauracji, fascynujące fasady budynków i wiele miejsc o znaczeniu historycznym sprawiają, że można się tu poczuć jak w prawdziwej europejskiej metropolii, czego kompletnie nie dało się odczuć kilka dni wcześniej w Wilnie. Stare Miasto zostało również docenione przez UNESCO i w 1997 roku wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kultury. Co ciekawe po odzyskaniu przez Łotwę niepodległości znacząca część miasta została zrekonstruowana, aby przywrócić oryginalny charakter stolicy. Znajdziemy tu mieszankę romantyzmu, gotyku, baroku, klasycyzmu, ale także modernizmu. Po Starym ryskim mieście można by chodzić w nieskończoność. Nie mając jednak aż tyle czasu skupiamy naszą uwagę na najważniejszych zabytkach miasta.
Po krótkiej, jakże przyjemnej wizycie w Rundale udajemy się w kierunku stolicy Łotwy. Półtorej godziny później wjeżdżamy do Rygi od jej południowej strony. Miasta od samego początku sprawia zupełnie inne wrażenie niż Wilno. Nie ma w sobie charakteru prowincjonalnego miasteczka, lecz na pierwszy rzut oka daje nam do zrozumienia, że znajdujemy się w największym mieście w kraju. Przejeżdżamy jednym z mostów przerzuconych nad Dźwiną i meldujemy się w jednym z miejscowych hosteli, otrzymując olbrzymi pokój na ostatnim piętrze. Niebo co prawda zaciągnęło się chmurami, ale postanawiamy zostawić swoje rzeczy i ruszyć na pierwszy obchód miasta.
Dzwoni budzik. Jest 6:00 rano. Wstajemy czym prędzej, ubieramy się i mkniemy na północ w stronę granicy z Łotwą. Naszym celem na dziś jest Ryga, jednakże po drodze zrobimy jeszcze jeden krótki przystanek. Do granicy mamy jakieś dwieście kilometrów, z czego duża część trasy to droga dwupasmowa. Gdyby ktoś powiedział mi, że jadę w tym momencie przez Polskę, uwierzyłbym. Krajobraz litewski nie różni się niczym od tego, znanego mi z lokalnego podwórka. Na Łotwę docieramy w niespełna trzy godziny, ale zanim skierujemy się do Rygi, zbaczamy z głównego traktu na zachód i udajemy się do małej miejscowości Rundāle, zaliczanej do jednej z największych atrakcji Łotwy.
Uniwersytet Wileński
Kolejnym punktem na naszej liście miejsc, które warto zobaczyć w Wilnie, jest Uniwersytet Wileński, jeden z najstarszych tego typu obiektów w Europie Wschodniej. Został założony w 1579 roku przez jezuitów, którzy chwilę wcześniej zostali zaproszeni na Litwę w celu walki z reformacją. W 1832 został zamknięty przez Rosjan i ponownie otwarty w 1919 roku. Na terenie Uniwersytetu możemy doszukać się różnych stylów architektonicznych, między innymi budynków gotyckich, renesansowych, barokowych, jak i klasycystycznych. Jest to spowodowane jego kształtowaniem się na przełomie kilku wieków. Dziedzińce nazwano imionami zasłużonych wychowanków i profesorów uczelni. Dziś uniwersytet składa się z 12 wydziałów, na których łącznie studiuje około 23 tysięcy osób. Biblioteka uniwersytecka może poszczycić się zbiorami, których liczba urasta do 5 milionów ksiąg drukowanych i rękopisów. Wśród nich znajduje się oryginalny egzemplarz pierwszej litewskiej książki, Katechizmu Martynasa Mazvydasa.