Często wracam myślami do wyjazdu do Maroka. Pamiętam jak wielką stratą było ominięcie Wąwozu Dades, do którego dostanie się bez własnego środka transportu graniczyło cudem. Obserwując okolice z okna autobusu, często miałem ochotę wyskoczyć w jakimś miejscu, spędzić chwilę, nasycić się widokiem, spojrzeć co jest za rogiem. Ale jak to w podróżach publicznymi środkami transportu, nie było ku temu możliwości. Mając do dyspozycji samochód, sytuacja wygląda zgoła inaczej. Opuszczając Lagos i kierując się w stronę Portimão, na jednym z wzgórz dostrzegam przepiękny zamek. Nie może być inaczej. Zmieniamy kierunek i robimy sobie dłuższy przystanek w Silves, sennym miasteczku, o którym nikt nie myśli udając się w rejony Algarve.

Miasto zostało założone jeszcze przed podbojem półwyspu przez Rzymian, którzy nadali mu nazwę Clipses. W ręce portugalskie wpadło dopiero w 1189 roku po wielomiesięcznym oblężeniu przez króla Sancha I. Dwa najbardziej monumentalne zabytki to wspomniane wcześniej ruiny zamku mauretańskiego na wzgórzu ponad miastem i XIII-wieczna katedra. Gdyby ktoś miał ochotę na wizytę w muzeum, może zajrzeć do Muzeum Archeologicznego, w którym znajdzie zbiory sprzed miliona lat. Pogoda całkowicie zniechęca do zamykania się w środku. Zamawiamy zatem kawę i siadamy na tutejszym placu, chowając się w cieniu dawanym przez parasol.

Silves

W Portugalii cieszy niezwykle fakt bezstresowego parkowania. W miasteczkach strefy płatnego parkowania rzadko kiedy istnieją w przeciwieństwie chociażby do słonecznej Italii, gdzie temat parkowania jest zmorą każdego zagranicznego kierowcy. W spokojnym Silves wielu turystów nie uświadczymy, ale będąc na dłuższych wakacjach na wybrzeżu i chcąc oderwać się od tłumów oblegających plaże, Silves wydaje się być ciekawą opcją na kilkugodzinną wycieczkę tamże.

Czy macie czasami tak, że trafiacie w jakieś miejsce całkowicie przypadkowo? Albo jedziecie przed siebie i zajeżdżacie dokądś, gdzie wydaje się wam, że może być ciekawie? Takim przykładem są trzy kolejne miejsca na mapie naszej podróży, a mianowicie Almodôvar, Ourique i Castro Verde. Ale po kolei.

Jadąc z wybrzeża kierujemy się w stronę Parku Przyrody Doliny Gwadiany, ale zanim tam dotrzemy przemierzamy jeszcze południowe, tudzież dolne rubieże Alentejo. Po drodze do Almodôvar zahaczamy jeszcze o jakieś stanowisko archeologiczne, którego nazwa całkowicie wypadła mi z głowy. Sama nazwa miejscowości nie ma nic wspólnego ze słynnym hiszpańskim reżyserem, a reżyser z miejscowością. Zbieżność nazw z innym akcentem nad o.

Mural w Almodôvar

Może zabrzmi to głupio, ale nie znajduje się tu nic godnego uwagi, chyba, że kogoś zachwyci zabytkowy most rzymski Ribeira de Cobres. Swego czasu miasto słynęło ze skórzanych wyrobów obuwniczych, ale jak to w dzisiejszym świecie bywa, wszystko skończyło się wraz z upowszechnieniem nowych, tańszych, niekoniecznie lepszych technologii. Oczywiście kolorystyka fasad budynków nie odbiega w żadnym stopniu od klasycznej wizji regionu, a mianowicie biało-niebiesko-żółtych barw.

Ourique, w którym w 1139 roku stoczono tu jakże ważną dla kraju bitwę barwami w żaden sposób od Almodôvar się nie różni – trudno by było inaczej skoro znajdujemy się nadal w tym samym regionie – ale znajdziemy tu już kilka kościołów oraz punkt widokowy na okolice, a nawet punkt informacji turystycznej.

Z pewnością najciekawiej z odwiedzanych dziś miejscowości prezentuje się Castro Verde ze słynną Bazyliką Real, kilkoma innymi zabytkami, jak i przyjemnym deptakiem, ale najbardziej smakowitym punktem dnia okazuje się dzisiejsze prato do dia w jednej z najbardziej obskurnych knajp w jakich kiedykolwiek byłem. Jest już koniec września, a to oznacza, że w portugalskiej kuchni nastał najwyższy czas na zajadanie się tuńczykami. Na naszych stołach lądują zatem soczyste steki okraszone koniec końców jak zawsze karafką czerwonego wina. Na deser mus czekoladowy i oczywiście kończąca wszystko kawa.

Bazylika w Castro Verde

Warto wspomnieć, że będąc w Alentejo, a szczególnie w małych miasteczkach ze świecą przyjdzie nam szukać lokali, które na prato do dia zaserwują nam rybę, gdyż jest to region słynący głównie z mięs. Dziś nie po raz pierwszy odbiliśmy się od drzwi, szukając ryb, aż tu koniec końców spotkała nas tak duża niespodzianka.

Co ciekawe w czasach pandemii, kiedy to co drugi stolik wyłączony jest z użytku, bardzo wielu Portugalczyków odbiera swoje dania, wraca do domu, bądź do miejsca pracy by się posilić. Cóż za szlachetne zachowanie pozwalające przetrwać w tych jakże trudnych czasach właścicielom lokali gastronomicznych.

Koniec końców z Castro Verde kierujemy się w stronę Mertoli położonej w samym sercu Parku Przyrodniczego Doliny Gwadiany, w którym spędzimy kilka kolejnych dni. W skwarne południe ruszamy na spacer po uliczkach starego miasta.

Mertola

Początki Mertoli sięgają czasów starożytnych, kiedy to Fenicjanie założyli tu port śródlądowy służący do transportu towarów (płodów rolnych i surowców naturalnych). W kolejnych wiekach był on wykorzystywany przez Kartagińczyków, Rzymian i Wizygotów. Na początku VIII wieku miasto zostało podbite i zajęte przez dominujących w owym czasie na Półwyspie Iberyjskim Maurów. Spod panowania arabskiego Mértola została uwolniona w czasie rekonkwisty przez chrześcijańskie wojska czwartego króla Portugalii Sancho II. Wtedy też przystąpiono do rozbudowy miejscowych obwarowań, które przekształcone zostały w okazały zamek. Prawa miejskie, a co za tym idzie także i liczne przywileje oraz ulgi Mértola uzyskała w 1254 roku. Miasto dynamicznie rozwijało się, aż do czasu wielkich odkryć geograficznych. Z braku funduszy na utrzymanie i konserwację rozebrano wówczas część obwarowań miejskich.

Zamek w Mertoli

Do czasów obecnych w mieście zachowało się wiele pozostałości oraz zabytków z wielu różnych okresów historycznych. Dominującą budowlą miasta jest usytuowany na okolicznym wzgórzu majestatyczny średniowieczny zamek. Przez wieki twierdza ta opierała się wszelkim atakom i uważana była za nie do zdobycia. Obecnie warownia udostępniona jest dla zwiedzających, a z jej wieży rozpościera się przepiękna panorama miasta oraz okolicy. Pozostałe ważne zabytki miasta to znajdujący się w sąsiedztwie zamku kościół parafialny (dawny meczet), pozostałości starożytnego portu rzymskiego, pozostałości XIII wiecznego mostu (Ponte de Mértola) oraz znajdująca się poza centrum miasta wczesnochrześcijańska bazylika.

Nie można się oszukiwać i należy powiedzieć sobie wprost, że dzisiejsza Mertola jest w dużym stopniu uturystyczniona, jednakże w przeciwieństwie chociażby do Marvão położonego w Parku Przyrodniczym Serra de São Mamede absolutnie nie straciła na swojej autentyczności. Z pewnością jest to zasługą jej położenia blisko granicy z Hiszpanią, a zatem liczba turystów przybywających tu z wybrzeża bądź stolicy jest znikoma. Jeśli ktoś odwiedził kiedykolwiek Evorę – bądź co bądź absolutną perełkę Portugalii – doskonale wie, jakie tłumy jednodniowców szturmują główny plac miasta. Wszak jest ona położona ledwie nieco ponad sto kilometrów od Lizbony, co więcej doskonale skomunikowana ze stolicą kraju.

Formacje skalne przy wodospadach Pulo do Lobo

Szukanie tradycyjnych portugalskich lokali gastronomicznych w Mertoli mija się raczej z celem, ale tuż przy wejściu w obręb starych murów miasta znajduje się Café Guadiana. Odrapany biały tynk na elewacji kontrastuje z niebieskimi pasami okalającymi okna i wymurowany balkonik. Plastikowe czerwone krzesła i metalowe stoliki może nie zachęcają do biesiadowania w tym miejscu, ale dania serwowane przez szefa kuchni są iście znakomite. Jednego dnia bacalhau à brás, a we wszystkie pozostałe panierowane kalmary z sałatką przyrządzoną ze świeżo krojonych warzyw. O czerwonym winie wspominać nie należy, gdyż jest ono stałym elementem każdego portugalskiego posiłku.

Park Przyrodniczy Doliny Gwadiany

Gdybyśmy zapragnęli jednak pójść na kawę tuż naprzeciwko kiosku z gazetami, gdzie co rano kupuję codzienną prasę, znajduje się tradycyjna lokalna kawiarnia. Pojawienie się tu jednak po godzinie dziewiątej gwarantuje brak jakichkolwiek szans na zdobycie wolnego stolika. Tak, starsi ludzie na portugalskich wsiach poranki spędzają sami, bądź ze znajomymi przy kawiarnianych stolikach. Jakże piękny widok, którego tak bardzo brakuje mi na rodzimym podwórku. Oczywiście jeśli ktoś z rana nie ma ochoty na kawę, a kubki smakowe chciałby uraczyć łykiem słodkiego Porto, nie musi się krępować, gdyż jest to naturalnym zjawiskiem w kraju słynącym z całego wachlarzu win. Kawałek dalej apteka, a w dobie pandemii wszyscy ludzie w kolejce stojący w zalecanych odstępach. Co więcej, maski na zewnątrz nie są obowiązkowe, ale trudno znaleźć kogoś bez zakrytej twarzy. Jakże wielki szacunek dla zdrowia innych osób mają Portugalczycy! Gdy spojrzymy na drugą stronę ulicy dostrzeżemy piekarnię, a jak wiadomo takich chlebów jak w Portugalii, wypiekanych nadal często w starych kamiennych piecach, w Polsce ze świecą szukać. Kupujemy zatem chleb, a w małym sklepiku tuż obok sery, wino i oliwki na dzisiejszy wieczór.

Zamek w Mertoli nocą

Gdy wracając do pokoju hotelowego położonego po drugiej strony rzeki widzę samochód blokujący drogę i radiowóz policyjny stojący tuż za nim, myślę sobie, że cała historia zakończy się za moment surowym mandatem. Nic z tych rzeczy! Policjanci wychodzą z pojazdu, szukają przez chwilę kierowcy, po czym nakazują mu odjechać na bok. Cóż za wyrozumiałość!

Z tym pokojem po drugiej stronie rzeki dość mocno nam się poszczęściło. Tuż po zapadnięciu zmroku, gdy zapada cisza i można usłyszeć tylko harmonijny dźwięk cykad, w tafli niespieszno płynącej w dolinie Gwadiany odbija się epicki zamek. Oświetlony, niczym nie wzruszony, majestatycznie górujący nad miastem. Do tego wino, oliwki, sery i chleb. Czego chcieć więcej!

Terenów spacerowych w Parku Przyrodniczym Doliny Gwadiany jest co niemiara. Trzeba się jednak liczyć z panującymi tu temperaturami i mierzyć siły na zamiary. Z uwagi na fakt, że jest to wyjazd czysto rekreacyjny jednego dnia udajemy się na przechadzkę wzdłuż lewego brzegu Gwadiany, by kolejnego dnia udać się na wodospad Pulo do Lobo położony kilkanaście kilometrów od Mertoli. Już sama trasa dojazdowa do miejsca docelowego potrafi zachwycić widokami. Sam wodospad może nie jest wysoki, ale formacje skalne, które wyżłobił wprawiają w zdumienie.

Stare młyny wodne
Spacerem wzdłuż rzeki

Tuż za mostem, na lewym brzegu rzeki znajdują się stare młyny wodne będące doskonałym pomysłem na kolejną krótką wycieczkę w okolice. Sam widok zamku z naszego pokoju jest jednak tak zachwycający, że moglibyśmy się stąd nie ruszać przez kolejne tygodnie. Czas jednak nieubłaganie mija i po pięciu dniach spędzonych w jednym z najbardziej fascynujących miejsc w całym kraju jesteśmy zmuszeni ruszyć w dalszą drogę.