Wyjeżdżając z Wigierskiego Parku Narodowego przemierzamy Szlak Małej Litwy. To trasa wiodąca wśród miejscowości przedstawiających wymieszanie ludności Polskiej i Litewskiej na tych ziemiach. Przedstawia ona nie tylko losy zamieszkujących te obszary mieszkańców, ale również walory całego powiatu sejneńskiego.

Pierwszą miejscowością, w której się zatrzymujemy są Sejny. Nazwa miejscowości wywodzi się od słowa seina, które w języku jaćwieskim oznacza trawy porastające bujne brzegi i zakola rzeki. Sejny poza Polakami były zamieszkiwane w dużej mierze przez ludność żydowską zasiedlającą miejscowość do początków II wojny światowej. Ponadto jak łatwo się domyślić żyli tu Litwini, ale także Rosjanie, Niemcy i Białorusini. Każda z tych nacji wniosła do życia miasta swoją kulturę, tradycję i zwyczaje. W Sejnach znajduje się konsulat Litwy, ale działa również szkoła podstawowa i gimnazjum z litewskim językiem. Warto zwrócić uwagę także na Bazylikę Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny wraz z przyległym klasztorem oraz synagogę.

Polsko-litewskie znaki drogowe

Puńsk to kolejna atrakcja trasy. Tutaj znajduje się nieco więcej miejsc, przy których warto się zatrzymać. Pierwszą z nich jest neogotycki kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny z 1881 roku. Tuż obok znajdziemy drewnianą wikarówkę i parafialny spichlerz z II połowy XIX wieku. Przed kościołem dumnie stoją dwie ludowe kapliczki litewskie, które to również rozrzucone są po całym mieście. Takie kapliczki znajdziemy także na cmentarzu. W Puńsku znajduje się Izba Regionalna z ekspozycją poświęconą rękodziełu ludowemu. Na wjeździe do miejscowości możemy zwiedzić Skansen Wsi Litewskiej.

Kościół Wniebowzięcia w Puńsku

Zatrzymujemy się na obiad w jednej z lokalnych litewskich restauracji. Co ciekawe, chodząc po ulicach Puńska zapisywanego na tablicach informacyjnych także w litewskiej wersji Punskas, nie sposób nie usłyszeć rozmów między lokalną ludnością właśnie w języku litewskim.

Mając więcej czasu i jadąc samochodem a nie rowerem, można jeszcze zahaczyć o Wojtokiemie, Krasnogrudy, Smolany czy też Kaletnik.

Suwalski krajobraz

Zmierzając w stronę miejscowości Stankuny tuż przy granicy polsko-litewskiej położonej nad jeziorem Wiżajny krajobraz ulega mocnej zmianie i też mocno daje się we znaki. Z każdym kolejnym zakrętem musimy walczyć z coraz większymi wzniesieniami, których punktem kulminacyjnym jest Rowelska Góra wznosząca się na wysokość 298,1 metrów. Wysoczyzna morenowa położona tuż obok nazywana jest Górami Sudawskimi.

Przedostatnią noc przed powrotem do domu spędzamy na jednej z agroturystyk w małej wioseczce Stankuny.

Pierwszą atrakcją ostatniego dnia przygody z Suwalszczyzną jest tak zwany trójstyk granic położony w Bolciach, nazywany też polskim biegunem zimna. Miejsce, w którym się znajdujemy oznaczone zostało granitowym słupem z godłami sąsiadujących ze sobą państw.

Trójstyk granic
Puszcza Romincka

Z trójstyku kierujemy się w stronę Puszczy Rominckiej uchodzącej za jeden z nielicznych pozostałych na terenie naszego kraju dzikich, nieskażonych ingerencją ludzką terenów. Oczywiście największą lokalną atrakcją są mosty w Stańczykach. Para ogromnych mostów kolejowych łączy brzegi rynny polodowcowej, dołem której płynie niewielka rzeczka Błędzianki. Mosty zostały zaprojektowane przez włoskich architektów. Swoim wyglądem nawiązują do rzymskich akweduktów, stąd zyskały sobie miano „Akweduktów Północy”. Są zabytkiem techniki. Jako pierwszy, w latach 1912-14, zbudowany został most północny, po którym pociągi kursowały do 1944 roku. W latach 1923-26 wzniesiono drugi most. Nie był on jednak nigdy wykorzystany. Po wojnie oddziały Armii Czerwonej tory rozebrały. Oba mosty są budowlami 5-przęsłowymi o pełnych łukach. Wysokość mostów sięga 36,5 metra, długość 190 metrów, a szerokość każdego z nich wynosi 5,7 metra. Czyni to z nich najwyższy tego typu obiekt w Polsce. Obecnie mosty są własnością prywatną. Są udostępnione dla zwiedzających.

Mosty w Stańczykach

Gdy mogłoby się wydawać, że nic ciekawego już nas dzisiejszego dnia nie czeka, rzeczywistość okazuje się zgoła inna. Zdobywca Siódmego Cudu Polski 2014 w plebiscycie National Geographic, a mianowicie Suwalski Park Krajobrazowy uznawany za jeden z najpiękniejszych zakątków Polski w ogóle. Podpisuję się pod tym stwierdzeniem oboma rękami, gdyż na mojej subiektywnej liście cudów natury umieściłbym go z pewnością w pierwszej piątce najciekawszych miejsc naszego kraju. Obszar parku to zaledwie sześć tysięcy hektarów, jednakże atrakcji tu co niemiara. Góra Cisowa wznosząca się na 256 metrów, z której widać cały obszar parku, Smolniki, Hańcza, którego dno sięga 106 metrów, będące jednocześnie najgłębszym jeziorem w Polsce, Głazowisko Bachanowo, czy Góra Zamkowa. Choć dla mnie największą atrakcją regionu okazały się Wodziłki, mała wioska skryta pośrodku terenu Parku. Jadąc do Wodziłek krajobraz momentami przypominał mi końcowy fragment płaskowyżu Hardangervidda, gdy z miejscowości Myrdal zjeżdża się ostro w dół do Flåm przez sielskie krajobrazy niczym z tolkienowskiego świata.

Suwalski Park Krajobrazowy

Zatrzymajmy się jednak na moment we wspomnianych Wodziłkach. Wieś została założona w 1788 roku przez Rosjan, którzy pojawili się, szukając schronienia przed prześladowaniami w swojej ojczyźnie. Byli to uchodźcy religijni, zmuszeni do opuszczenia Rosji po reformie ksiąg liturgicznych i rytuałów w prawosławnej Cerkwi, przeprowadzonej w XVII wieku przez patriarchę rosyjskiego Nikona. Część duchowieństwa i wiernych nie zgodziła się na zmiany, co pociągnęło za sobą rozłam Kościoła prawosławnego. Tych, którzy zostali przy starej liturgii i tradycji, nazwano staroobrzędowcami, starowiercami, filiponami, raskolnikami (raskoł – po rosyjsku rozłam).

Molenna w Wodziłkach

Staroobrzędowcy ze swoją religią, kulturą i obyczajami to przeniesiony do nas kawałek starej Rosji. Zazwyczaj zajmowali się oni uprawą ziemi, ale głównym źródłem ich utrzymania była obróbka drewna, roboty stolarskie i ciesielskie. W Wodziłkach stoi jeszcze kilka drewnianych domów, zabudowania gospodarcze i parowa łaźnia. Drewniana jest również molenna – świątynia z 1921 roku.

Język słyszany jeszcze na wsiach to gwara języka rosyjskiego. Z Rosji pochodzi też zwyczaj kąpania się w łaźni parowej zwanej banią lub bajnią. W Wodziłkach można zażyć kąpieli w tak zwanej czarnej bani. Budynek takiej łaźni, w przeciwieństwie do bani białej, nie posiada komina, a dym z paleniska odprowadzany jest przez okna i drzwi. Banie stoją zazwyczaj przy stawie lub rzece, gdzie zanurzają rozgrzane ciała korzystający z parowej kąpieli.

Suwalski Park Krajobrazowy

Starowiercy jeszcze dziś, mimo procesów asymilacyjnych, zachowali wiele oryginalnego kolorytu, przywiązania do dawnych obyczajów, obrzędów i stylu życia. Młodzi ludzie jednak coraz częściej golą brody, piją alkohol, palą papierosy, zawierają małżeństwa z innowiercami.

Wodziłki przed wojną zamieszkiwało około stu rodzin, dziś zostało ich tylko pięć.

Ostatnim miejscem na naszej trasie po województwie podlaskim są Suwałki, dla mnie kojarzące się wyłącznie z Suwałki Blues Festival goszczącym tu co roku wielkie gwiazdy światowej sceny bluesowej. Grali tu między innymi Joe Bonamassa, Ten Years After, Eric Gales, Ginger Baker, Jack Bruce, czy Kenny Wayne Shepherd. W tygodniu Suwałki pozostają kompletnie wymarłym miastem, a siedząc wieczorem w pubie jesteśmy jego jedynymi gośćmi.