Uboga krewna, biedniejsza, skromniejsza, mniejsza siostra wielkiej, wspaniałej, idyllicznej, znanej w całym świecie włoskiej perły – Toskanii. W pewien sposób gdyby rzucić hasło w Internecie i sprawdzić opinie wielu stanie w obronie Umbrii nie mogącej się nawet zbliżyć w atrakcyjności do wspomnianej Toskanii. Internet nie jest jednak w najmniejszym stopniu obiektywnym źródłem informacji. Zresztą trudno mówić o obiektywizmie w kontekście odczuć związanych z odwiedzaniem jakichś miejsc. Bądź co bądź nie stanę w jednym szeregu z obrońcami Umbrii, która ma momenty, ale koniec końców daleko jej do jej bogatszej, ciekawszej, bardziej atrakcyjnej i interesującej sąsiadki. Wszak to Toskania jest znana przez każdego. Umbria niekoniecznie i to nie przypadkiem.

Zacznijmy jednak od początku. Wyjeżdżając dość wcześnie rano od Giovanniego – pożegnanie było dość smutnym przeżyciem – krajobraz początkowo się nie zmienia. Serpentyny, wzgórza, słaba jakość asfaltu, górujące nad krainą słońce, przytłaczająca ilość zieleni, winnice porastające strome zbocza, wszystko co już doskonale znamy jednakże z jednym małym szczegółem. Otóż miasteczka nie robią już tak dużego wrażenia jak ich sąsiednie toskańskie perły.

Zajrzyjmy na początek do Orvieto. Ponownie wjeżdżamy do góry, a dokładniej mówiąc na wysokość trzystu dwudziestu pięciu metrów nad poziomem morza. Gdybyśmy wycięli fascynującą katedrę, o której słów kilka za chwilę, nie znaleźlibyśmy tu nic specjalnie urokliwego. Można wspomnieć o całej masie kościołów, ale kościoły są wszędzie, w każdym włoskim miasteczku, na każdej włoskiej uliczce.

Katedra w Orvieto

Może inaczej byłoby gdybym był Zbigniewem Herbertem, albo chciał zgłębić historię Etrusków, bo to właśnie Orvieto wielu współczesnych badaczy łączy z etruskim miastem Volsini będącym jednym z najważniejszych ośrodków oporu przeciw rozrastającemu się Imperium Rzymskiemu. Dziś jednak z tamtych czasów niewiele pozostało poza starą nekropolią i ruinami świątyni boga burzy nazywanego Tinia. Nawet widok z położonych poza murami miasta ogrodów nie robi specjalnego wrażenia, gdyż wychodzi na bardzo ruchliwą drogę, z której niesie się huk aż po same granice miasteczka.

Wróćmy jednak na moment do wspomnianej przed momentem katedry. Il Duomo budowana przez trzysta jeden lat od roku tysiąc dwieście dziewięćdziesiątego do tysiąc pięćset dziewięćdziesiątego pierwszego w związku z cudem mającym miejsce w Bolzano zachwyca swoją niebywała fasadą. Dostrzeżemy tu całą gamę płaskorzeźb, rzeźb przedstawiających symbole Ewangelistów, iglice, rozetę, nisze, czy posągi apostołów. Wprawne okno wypatrzy z pewnością sceny z życia Jezusa, Maryi, Sądu Ostatecznego, czy też wydarzenia ze Starego Testamentu.

Wybiła już godzina dziewiąta. Otwarto zatem kawiarnie. Cornetto i cappuccino, czy jak mawiają Włosi cappucho to stały element w zasadzie większości włoskich poranków. Zestaw obowiązkowy każdego Włocha, choć czasami w miejsce cappucho serwuje się espresso bądź macchiato. Zawsze będąc w krajach śródziemnomorskich zaskakuje mnie ilość ludzi w kawiarniach w okolicach godziny dziewiątej. Dlaczego nie są jeszcze w pracy? A może wyszli z biur i przyszli na kawę? A może po prostu nigdzie się nie spieszą, spokojniej i dłużej żyjąc? Co kraj to obyczaj. Chciałbym doświadczyć takich zwyczajów na lokalnym podwórku, choć doskonale zdaję sobie sprawę, że to marzenie ściętej głowy.

Siedząc w kawiarni jeszcze jedna scena rzuca mi się dość mocno w oczy. Otóż do lokalu wchodzi policjant, wita się z kelnerami i zasiada przy stoliku z jednym z domniemywam swoich znajomych niebędących policjantem. Takiej relacji służb mundurowych ze społeczeństwem również życzyłbym sobie w Polsce, ale to jak i zwyczaje kawowe coś bliższe fikcji niż rzeczywistości.

Piazza del Popolo w Todi

Ruszając z Orvieto na wschód w stronę Todi krajobraz ulega całkowitej zmianie. Dolina Tybru robi imponujące wrażenie. Co prawda będąc za kierownicą, nie można go podziwiać w pełnej krasie, gdyż trzeba zmierzyć się z kolejnymi serpentynami ciągnącymi się to w górę, to w dół, jednakże dla pasażerów jest to z całą pewnością nie lada gratka. Przepaście z jednej i drugiej strony, płynąca gdzieś na dole rzeka, porośnięte soczystą zielenią wzgórza. Gdy dodamy jeszcze do tego urokliwe miasteczko Todi ze średniowiecznym Piazza del Popolo, blisko trzykrotnie mniejsza od swojej sąsiadki Umbria zaczyna odczarowywać początkowo zarysowany niezbyt pochlebny obraz. Choć należałoby w tym miejscu podkreślić, że ów mniejsza atrakcyjność regionu wynika z częstego zestawienia z pobliską Toskanią. To właśnie chyba na tym porównaniu Umbria cierpi najbardziej. Pewnie gdyby była położona w zupełnie innym miejscu, mogłaby być odwiedzana zdecydowanie częściej, jak również bardziej doceniania.

W Todi trafiamy najprawdopodobniej na odpust na cześć jakiegoś patrona, gdyż to właśnie wokół kościoła Santa Maria della Consolazione gromadzi się tłum wiernych, a na pobliskiej uliczce rozstawiają się stoiska z suszonymi owocami, lodami, ale także pieczonym świniakiem. Mimo wszystko nie znajdziemy tu sprzedawców tandetnych baloników czy popcornu. Co ciekawe sama świątynia zbudowana jest na planie krzyża greckiego, przypominając tym samym bardziej prawosławne cerkwie niż katolickie kościoły. Skoro już mowa o kościołach to największym małym odkryciem tej miejscowości jest skryty za katedrą, na samym końcu miasteczka Chiesa della Nunziatina. Ta niepozorna z zewnątrz świątynia nazywana czasami mniejszą wersją Kaplicy Sykstyńskiej zachwyca niezwykle bogatym wnętrzem. Malowidła, obrazy, boczne kapliczki, ołtarz potrafią przyprawić o zawrót głowy.

Kościół della Nunziatina w Todi

Jak wspomniałem Umbrię odwiedza zdecydowanie mniej turystów niż Toskanię, ale ma to również swoje minusy. Zajrzyjmy na chwilę do położonej trzydzieści siedem kilometrów na południe od Todi Amelii. Tak, nazwa chcąc nie chcąc przywołuje pewien kasowy francuski film będącym dziś już swoistym klasykiem o tej samej nazwie. W zasadzie można byłoby tu nie wjeżdżać gdyż miasteczko najpiękniej prezentuje się z zewnątrz, gdzieś z daleka na wzgórzu. Choć widok z ów wzgórza jest już zdecydowanie ciekawszy niż ten w Orvieto, brakuje infrastruktury gastronomicznej. Jedna godna uwagi restauracja otwarta w typowo włoskich godzinach. Trudno się w zasadzie dziwić, skoro na ulicach turystów nie widać. Choć nawet gdy przyjedziemy tu w porze obiadowej to niekoniecznie otrzymamy wszystkie dania prezentowane w karcie. A gdy nie jemy miejsca, będąc w Umbrii kwestia posiłku zaczyna być problematyczna. Z pustymi żołądkami ruszamy zatem dalej, a południowe części prowincji stają się już mocno górzyste.

Uliczki Amelii

Tuż za Terni, przemysłowym centrum regionu, a przed Arrone położony jest sztuczny wodospad Cascata delle Marmore. Wysoki na sto sześćdziesiąt pięć metrów jest tym samym najwyższym sztucznym tworem wodnym na świecie kiedykolwiek stworzonym przez człowieka. W samym Arrone nie znajdziemy natomiast nic fascynującego. Jest to raczej baza wypadowa na pobliskie szlaki górskie. Możemy wspiąć się co najwyżej w obręb murów starego miasta. No właśnie w zasadzie w każdym miasteczku umbryjskim wspinamy się, by dotrzeć do starówki. Przy skwarze i temperaturze przekraczającej nierzadko trzydzieści stopni Celsjusza jest to nie lada wyzwanie.

Trzydzieści kilometrów na północ od Arrone położone jest Spoleto. Przejazd w kierunku północnym nadal jest dość mocno górzysty. Z samym Spoleto, które znajdziemy na Liście Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO również mam dość duży problem. Gdyby wyciąć znajdującą się na ów liście katedrę i położony kawałek dalej monumentalny most, o reszcie można by w zasadzie zapomnieć. Może to kwestia zupełnie innego położenia. Otóż w przeciwieństwie do wszystkich wcześniejszych miasteczek i większości ich toskańskich odpowiedników stara część Spoleto nie jest otoczona murami, a tym samym całość sprawia wrażenie dość rozlazłego. Niezadbane, chaotyczne, pozbawione uroku, hałaśliwe, brudne to wrażenie jakie zostawia po sobie właśnie Spoleto.

Most w Spoleto
Katedra w Spoleto

Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w ukrytej gdzieś pośród pól położonej kawałek dalej Bevagni. To pierwsze miejsce, do którego nie trzeba się wspinać. Ponownie całość otoczona starymi murami, pełna wąskich uliczek pozwalających odkrywać średniowieczne piękno. Wnioskując po ilości małych, urokliwych knajpek i barów na każdej z uliczek, można wnioskować, że Bevagnię odwiedzają rzeszę spragnionych wrażeń turystów. Dziś jest spokojnie. Najwidoczniej pandemia nadal bardziej odciska swoje piętno na skrytych gdzieś w interiorze miejscach, niż śródziemnomorskich kurortach. I jaka szkoda, że nie trafiliśmy na odbywający się tu z końcem września festiwal średniowieczny!

Stąd już rzut beretem do stolicy regionu. Nie mamy już sił by wyjść na starówkę. Cóż jak się okazuje włoskie restauracje osiedlowe nie ustępują niczym tym położonym w centralnej części miasta. Choć wielkim ich plusem jest z pewnością autentyczność, bo poza nami pozostałe stoliki zajmują tylko Włosi. Mecz narodowej reprezentacji z Litwą nie jest co prawda fascynujący, tym samym ludzie zaaferowani są rozmowami, nie spoglądając na wiszący nad barem ekran. Ja swoją uwagę skupiam na pizzy niemieszczącej się swoim rozmiarem na zdecydowanie mniejszym talerzu.

Gdy bodajże w liceum na liście lektur pojawiła się pozycja pod dość tajemniczym tytułem „Kwiatki świętego Franciszka”, nie miałem pojęcia, że kiedykolwiek trafię do miejsca skąd pochodził bohater ów opowiadań. Zarówno włoski tytuł „I fioretti di San Francesco” jak i nazwa miejscowości Assisi – polski odpowiednik to oczywiście Asyż – brzmią mi jakoś zdecydowanie milej dla ucha niż nasze rodzime wersje.

Asyż

Zawsze odwiedzając miejscowości związane z kultem religijnym odnoszę wrażenie, że są one nad wyraz zadbane. Choć to nie tylko kwestia samych miejscowości, ale też terenów otaczających budowle sakralne. Nie ma znaczenia czy są to meczety, kościoły, czy synagogi. Otacza je zazwyczaj piękna, bujna zieleń, wszystko jest wysprzątane, lśni czystością. Wracam myślami do omańskiej Bahli, Nizwy, Salali, gdzie mimo że sam kraj jest fascynujący to ulice niekoniecznie sprawiają wrażenie hermetycznie czystych. Zupełnie inaczej jest jednak wokół meczetów. Zadbane ogrody, świecące się płytki, żadnych śmieci. Ciekawe dlaczego nie dba się zatem o całe miasta, choć o Asyżu złego słowa powiedzieć nie sposób. Wygląda jak z pocztówki. Zabytkowe, urokliwe uliczki, zjawiskowe fascynujące zabytki i crème de la crème, Bazylika świętego Franciszka wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Nie oszukujmy się, gdyby nie postać misjonarza, założyciela zakonu franciszkanów sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Nie byłoby tłumów, pielgrzymek z całego świata, dźwięku gitar, śpiewów. Nie byłoby też badziewnych restauracji, na które trzeba uważać. W tym aspekcie Asyż jest typową pułapką turystyczną. Nie chciałbym popadać w skrajności i mówić, że w Asyżu nie ma gdzie jeść, jednakże fakt jest taki, że brakuje tu miejsc znanych z innych włoskich miejscowości, gdzie można zjeść dobrze i za niewielkie pieniądze. Cóż pewne miejsca rządzą się swoimi prawami.

Bazylika świętego Franciszka w Asyżu

Kilka kilometrów na południe od Asyżu położone jest małe miasteczko, które w ostatnich latach urosło do rangi jednej z najbardziej odwiedzanych atrakcji turystycznych. Spello jest chyba najjaśniejszą gwiazdą Umbrii. Wszystko za sprawą kwiatów porastających każdą uliczkę, balkon, czy drzwi. Co więcej rok rocznie odbywa się tu festiwal na najpiękniej przystrojony budynek, czy uliczkę. Ponadto w Boże Ciało ma miejsce wydarzenie zwane Infiorata. To właśnie w dzień święta mieszkańcy od tysiąc osiemset trzydziestego pierwszego roku ozdabiają place i ulice kwiatowymi dywanami. Trudno się zatem dziwić, że liczba turystów przybywających do Spello z roku na rok wzrasta.

Spello

Niestety jak w zasadzie każde z włoskich miasteczek również i Spello cierpi na wzmożony ruch samochody. Z jednej strony dość kuriozalne gdyż centrum miasta objęte jest strefą Z.T.L, jednakże już sami kierowcy z uprawnieniami wjazdowymi potrafią na tyle uprzykrzyć życie zwiedzającym, że po godzinie spaceru człowiek jest tak bardzo zmęczony ciągłym przyklejaniem się do ścian, czy też drzwi pobliskich domostw, że chce stąd jak najszybciej uciec. Cóż urok odwiedzanych miasteczek to jedna sprawa, a komfort ich zwiedzania to już zupełnie inna bajka.

Spello

Zajrzyjmy jeszcze na moment do Gubbio. Zazwyczaj po dwóch tygodniach zwiedzania jestem już na tyle zmęczony i wszystko wydaje się być do siebie tak podobne, że nie mam już sił ani chęci na więcej. Każde kolejne miasteczko przestaje zaskakiwać. Tym samym niespodzianka jest większa, gdyż Gubbio w tym natłoku zwiedzonych miejsc mimo wszystko nadal potrafiło urzec. Miasto kojarzone jest nie z kim innym jak ze świętym Franciszkiem z pobliskiego Asyżu. Wszak Gubbio położone jest zaledwie pięćdziesiąt kilometrów na północ od miejsca urodzenia misjonarza. Jedna z legend głosi, iż nie znalazłszy miejsca w klasztorze w Vallingegno przybył do Gubbio, gdzie dowiedział się, że poza miastem żyje wilk pożerający ludzi i zwierzęta wchodzących na jego teren. Święty postanowił rozwiązać problem przez rozmowę ze zwierzęciem. Przekazał mu, że jego postępowanie jest niewłaściwe, a za zaprzestanie napadania na mieszkańców będzie przez nich już dożywotnio dokarmiany. Wilk zgodził się i zdobył szacunek ludzi.

Gubbio

Zasiadam na chwilę w jednej z miejscowych kawiarni na cappucho i cornetto wypchany czekoladowym nadzieniem. Z za rogu słyszę dobiegającą kłótnię, a że po niemiecku to rozumiem. Żona krzyczy na męża, który nie zwrócił uwagi i wjechał na strefę ograniczonego ruchu. Oboje myślą co z tym fantem począć. Cóż, w tej chwili nie da się już za wiele zrobić poza oczekiwaniem na mandat.

Perugia

Wracamy do stolicy regionu. Ponoć im bardziej się starzejemy tym gusta bardziej nam się zmieniają. Moja współtowarzyszka stwierdza, że kilkanaście lat temu Perugia urzekała. Dziś jest brudna, brzydka z dość specyficznym sortem młodzieży w wąskich, ciemnych uliczkach. Z pewnością jest to miasto o charakterze mocno studenckim, a co za tym idzie oferta gastronomiczna wydaje się rozbudowana lepiej niż w wielu innych miejscach. Wieczorem wracamy jednak do znanej nam już osiedlowej knajpy. Tu nie spotkamy nikogo innego, jak tylko tubylców. Właściciel lokalu na nasz widok uśmiecha się. Na stole poza litrową karafką wina lądują po raz kolejny włoskie przysmaki które trudno przejeść. Ostatni wieczór we Włoszech nie mógł być bardziej włoski.