Rok około sto osiemdziesiąty naszej ery. Czasy Marka Auerliusza. Maximus dowodzi wyprawą przeciw Germanom. Sukces prowadzi do chęci zaprowadzenia w imperium ustroju republikańskiego, jednakże zazdrość Kommodusa, syna Marka, sprawia, że zabija ojca, ogłaszając się nowym władcą, którego pierwszym rozkazem dla pretorian jest zabicie Maximusa i jego rodziny. Dalszą część historii Gladiatora zna chyba każdy. Wielkie widowisko hollywoodzkie w wykonaniu Ridleya Scotta zarobiło nie tylko kilkaset milionów dolarów na całym świecie, ale przyciąga rzeszę turystów do toskańskiej Val d’Orcia. To właśnie tutaj kręcono końcowe sceny amerykańskiej produkcji.

Sam skuszony głupotą udaję się do jednego z czterech wyznaczonych sobie przed przybyciem tu miejsc. W zasadzie jadąc do poszczególnych miasteczek, nie trzeba nawet szukać ów punktów na mapie, gdyż przy każdym z nich stoi niezliczona liczba samochodów. Na szczęście otrzeźwienie przyszło w porę, gdyż po pierwszym takim punkcie, postanowiłem pominąć wszystkie kolejne. Widok w zasadzie nie różni się od żadnego innego w całej dolinie. Co więcej, wspinając się serpentynami coraz wyżej i wyżej do każdej kolejnej wioski czy miasteczka, otaczające nas z każdej strony krajobrazy będą jeszcze ciekawsze i bardziej spektakularne. Po co zatem jechać do miejsc, po których chodził Maximus grany przez Russell’a Crowe? Tak już jest. Z jednej strony głupota ludzka, z drugiej świetna promocja regionu, choć w przypadku wspomnianej doliny jakakolwiek promocja wydaje się pozbawiona sensu. Tutejsze miejscowości bronią się same i na brak odwiedzających z pewnością nie mogłyby ucierpieć.

Kaplica della Madonna di Vitela
Pienza

Rzućmy okiem chociażby na Bagno Vignoni. To niezwykle oryginalne miasteczko było już znane w czasach rzymskich za sprawą znajdujących się tu źródeł termalnych. Swoje odnalezienie zawdzięczają przebiegającemu tu szlakowi transalpejskiemu Via Francigena. Ów pielgrzymkowa trasa biegnie z Canterbury do Rzymu i liczy sobie około tysiąc sześćset dziesięć kilometrów. To co wyróżnia Bagno Vignoni i nadaje mu niepowtarzalnego charakteru to z pewnością pochodzący z szesnastego stulecia „Plac źródeł”, gdzie znajduje się źródło termalne pochodzenia wulkanicznego. Gdybyśmy cofnęli się w czasie z pewnością na przepięknych kamiennych uliczkach spotkalibyśmy Papieża Piusa II, świętą Katarzynę Sieneńska, czy też Wawrzyńca Wspaniałego. Dziś natomiast miejsce jest odwiedzane przede wszystkim przez turystów z grubymi portfelami trwoniącymi pieniądze w drogich restauracjach, czy też resortach spa.

Bagno Vignoni

Ale słynna dolina to nie tylko wspominki z arcydzieła Ridleya Scotta, czy przywołane Bagno. Przecież jeśli cofniemy się pięć kilometrów na południe do Castiglione dostrzeżemy górujący na wzgórzu zamek Rocca di Tentennano. Jadąc natomiast pięć kilometrów w kierunku północnym trafimy na kolejną perełkę doliny San Quirico. Wspinającym się rowerzystom pod kilkunastostopniowe podjazdy do Montalcino w panującym dziś upale sięgającym w cieniu trzydziestu stopni Celsjusza w najmniejszym razie nie zazdroszczę.

Castiglione d’Orcia

O Montepulciano nie muszę wspominać nikomu. Wszak nawet jeśli ktoś w Italii nigdy nie był, z pewnością nie raz pił wina pochodzące właśnie stamtąd. Co do samej miejscowości ogarnęło mnie nie lada zdziwienie. Chwilę wcześniej będąc w Pienzie – ach, ileż jeszcze mógłbym wymieniać kolejnych perełek południowej Toskanii – przybiły mnie tłumy turystów. Ludzi było na tyle dużo, że o jakimkolwiek wolnym stoliku w restauracji można było zapomnieć, natomiast czym prędzej z ów Pienzy uciekając, co chwila ktoś zatrzymywał mnie na parkingu niecierpliwie stojąc w sznurze czekających na miejsce samochodów i pytał czy przypadkiem nie wyjeżdżam. Cóż, jest was tak dużo, że zaiste umykam do Montichiello. No tak, kolejna skryta pośród złotych wzgórz maciupeńka średniowieczna wioska przesiąknięta ciszą i spokojem, gdyż przynajmniej teraz, mało kto tu dociera poza spragnionymi wrażeń grupkami motocyklistów.

Val d’Orcia
Montepulciano

No dobrze, ale miało być o jej słynniejszym sąsiedzie – Montepulciano. Gdy już całą swoją uwagę skupiłem na czekających na mnie korkach i tłumach żądnych wrażeń turystów po przyjeździe na miejsce okazało się, że nikogo tam nie ma! Pojedynczy spacerowicze wokół głównego placu. Tylko tyle i aż tyle. Cóż za zaskoczenie. W spokoju tuż po szczycie pory obiadowej zasiadam zatem w jednej z tutejszych bruschetterii. Jak bardzo zazdroszczę Włochom tych wszystkich miejsc z enotekami z prawdziwego zdarzenia na czele! Trzydziestocentymetrowa bruschetta w połowie pokryta podpieczoną mozzarellą i anchois, w połowie pomidorkami, bazylią i innym serem, którego nazwę zapomniałem, całość skropiona aromatyczną oliwą z oliwek pierwszego tłoczenia. Brakuje tylko wina. Nic bardziej mylnego! Chwilę później na stole ląduje karafka czerwonego trunku. Chwila, która mogłaby trwać wiecznie. A właśnie, czy zauważyliście, że w wielu miastach Włoch można udać się do Museo della Tortura? Postanowiłem jednak nie dociekać, czy Włosi mają skłonności sadystyczne.