Grudzień roku dwa tysiące szesnastego. Dworzec autobusowy w Muskacie stolicy Omanu. Późne godziny wieczorne. Oczekiwany autobus krótko przed północą wyruszy do Dubaju. Zajmujemy miejsca w środku. Podróż komunikacją międzymiastową na Półwyspie Arabskim przerywana jest co jakiś czas postojami. Nie tylko obowiązkowymi jak chociażby ten w celu sprawdzenia dokumentów na granicy, ale też sprawiającymi wrażenie bycia zbędnymi – przynajmniej przybyszowi ze Starego Kontynentu. Na każdym z takich postojów pod kawiarnią, czy restauracją, jeden z omańskich pasażerów przybiega do nas i przynosi nam kawy, ciastka, rogaliki i innego rodzaju przysmaki. Zwykła ludzka życzliwość, serdeczność, gościnność.

Blisko pięć lat później. Volterra, środkowa część Italii. Pierwszy deszcz, a w zasadzie oberwanie chmury. Chowamy się pod daszkiem jednej z kawiarni. Zamawiamy po lampce czerwonego wina. Właścicielka z uśmiechem na twarzy przynosi nam mini pizzę, chipsy, popcorn i zamówione wino. Gdy deszcz pada już tak mocno, że zadaszenie sobie z nim nie radzi, przenosimy się do środka, by zamówić po kolejnym kieliszku. Dèja vu. Właścicielka ponownie obdarowuje nas mini przekąskami. Na usta ciśnie się to samo stwierdzenie co pięć lat wcześniej, życzliwość, serdeczność, gościnność.

Volterra

Będąc pod całkowicie różną szerokością geograficzną, jakże bardzo zbliżone do siebie sytuacje. Może zatem to nie kwestia narodu sensu stricte, a po prostu osobowości poszczególnej jednostki? A może jedno i drugie? Nietaktem byłoby sprowadzić do wspólnego mianownika dwie totalnie różne od siebie kultury, jednakże bądź co bądź pewne społeczeństwa bardziej otwarte na ludzi i świat stoją w opozycji do tych bardziej zamkniętych, niezależnie od tego na jakim kontynencie i w jakiej części świata aktualnie przebywamy.

Uliczki Volterry
Lawendowe sklepy

Pół godziny później po ulewie nie ma już śladu. Zastanawiam się jak trudne musi być poruszanie się tu zimą, gdy temperatury znacznie spadną, a od czasu do czasu kamienne podłoże pokryje cienka warstwa lodu. Na szczęście nie musimy tu przyjeżdżać zimą.

San Gimignano

Co ciekawe nawet i teraz w jeszcze bądź co bądź wysokim sezonie nie ma tu zbyt wielu turystów. Przypadek? Trudno wyrokować, gdyż chwilę wcześniej w San Gimignano, którego nikomu nie trzeba przedstawiać, panowało istne oblężenie. Przepełnione parkingi, restauracje, bary, sklepy, wszystkie urocze uliczki. Choć samo miasteczko jest porażająco piękne, a jego charakter przypomina mi miejsce toczenia się jednej ze znanych gier komputerowych – Assassin’s Creed, gdzie to wcielając się w postać średniowiecznego asasyna wykonywało się różne misje, przemieszczając się często przy pomocy skoków pomiędzy rozstawionymi w mieście wieżami, to masowa turystyka spowodowana niewątpliwie bliskim położeniem oblężonej przez wszystkich Sieny sprawia, że San Gimignano przypomina w pewnym sensie przesiąknięte kiczem polskie cele wakacyjne. Oczywiście trudno byłoby zrównywać wszystko jeden do jednego, gdyż nie znajdziemy tu raczej stoisk z balonikami, popcornem, cukrową watą czy też dmuchanych zamków, jednakże w głowie rodzi się pewna konotacja i niesmak pozostaje. Wracając myślą na chwilę do wspomnianych wież, otóż było ich tu pięćdziesiąt siedem, ale pozostało zaledwie siedemnaście, gdyż fundamenty skonstruowano w taki sposób, że pozostałe po prostu zawaliły się.

San Gimignano

Zanim jednak dojechałem do obu wspomnianych miejscowości zatrzymałem się jeszcze na poranną kawę w Monterigionni. Cudowna włoska perełka skryta gdzieś wysoko na skale, otoczona warownym murem. Dwie uliczki, kościół, mały placyk, smak i zapach rozchodzący się w każdą ze stron świeżo zaparzonego espresso. Przy stoliku obok grupka będących już z dużą dozą pewności na emeryturze niemieckich rowerzystów. To pielgrzymi przemierzający legendarny szlak Via Francigena. Co ciekawe mogą pochwalić się doskonałymi zdolnościami śpiewu chóralnego, co niewątpliwie czynią, zbierając gromkie brawa od siedzących we wszystkich lokalach na placu turystów i tubylców. Ach to wspaniałe toskańskie życie.

Monteriggioni