W Tadżykistanie każdy dzień rozpoczynam skoro świt, by przejechać jak najdłuższy dystans, zanim wiatr zacznie ponownie szaleć w dolinie.
Kolejną większą, a w zasadzie największą miejscowością w całym Wachanie jest stolica prowincji o tej samej nazwie, a mianowicie Iszkaszim, zamieszkiwany przez niespełna siedem tysięcy ludzi. Nie oszukujmy się, tadżyckie miasta nie należą do najpiękniejszych. Mimo to, przechadzając się ulicami, można zauważyć wiele budynków użyteczności publicznej. Jest ratusz, dom kultury, ośrodek zdrowia, a także budynki administracyjne. Przed ratuszem stoi popiersie Lenina.
Ciekawostką jest fakt, iż po drugiej stronie rzeki połączonej z Tadżykistanem mostem znajduje się bazar. Jest to fragment ziemi niczyjej i można się tam przedostać ale tylko w soboty. Dziś jest środek tygodnia, także z bólem serca muszę obejść się smakiem. Kawałek dalej już na terenie Afganistanu leży miasto o tej samej nazwie. Afgański Iszkaszim jest położony w bardzo żyznej dolinie. Zamieszkuje go nieco ponad dwanaście tysięcy osób i są to w większości Nizaryci będący odłamem ismailitów. Co ciekawe jednym z języków używanych w tej części świata jest język iszkaszimski, jedna z pochodnych języka perskiego. Mówi nim dziś około dwóch i pół tysiąca ludzi.
Mijając Iszkaszim, z każdym kilometrem zauważam coraz więcej budynków po afgańskiej stronie. Są to albo opuszczone ceglane zabudowania, albo budynki nienadgryzione zębem czasu położone zazwyczaj u podnóża gór na pokrywającej połacie ziemi soczystej zieleni. Gleba jest tu bardzo żyzna, co spowodowane jest oczywiście obecnością płynącej w dole rzeki. Gdzieś w dostrzegam ciężarówkę dostarczającą zapewne zapasy żywności do poszczególnych wiosek.


Coraz częściej na drodze zaczynają się pojawiać żołnierze patrolujący granicę. To młodzi chłopcy i trudno sobie wyobrazić, ażeby byli w stanie utrzymać długą broń podczas wystrzału. W zasadzie zawsze każdy z nich tylko kiwnie ręką, skinie głową na powitanie. Nigdzie nikt nie przeprowadza żadnej kontroli.


Na wynoszącym dziś do przejechania dziewięćdziesiąt kilometrów odcinku drogi spotykam jeszcze kilku turystów. Jednym z nich jest chodzący po Wachanie Niemiec, który z podziwem patrzy na pokonywanie tego terenu na rowerze, gdyż jak zauważa, przy samym marszu serce bije tak szybko, iż nie wyobraża sobie on podejmować bardziej intensywnego wysiłku. Kawałek dalej dwójka przezabawnych Włochów obawiających się nocy pod namiotem po nasłuchaniu się historii o atakujących turystów wilków. Spotykam też Polaka z Wrocławia. Wymieniamy kilka wskazówek. Ponadto udzielam mu kilku drogocennych wskazówek odnośnie zaopatrzenia się w wodę w miejscowości Langar, gdyż potem czeka go co najmniej dwa, a może trzy i więcej dni drogi do cywilizacji. Chłopak nie ma ze sobą ani kuchenki, ani nie był świadomy, że za Langar o źródła wody na trasie szalenie trudno.







Czasami zaskakuje mnie w sensie negatywnym brak jakiegokolwiek przygotowania merytorycznego do tego typu wyjazdów, które w tych rejonach świata mogą się skończyć źle. W dalszej części drogi, poza oszałamiającymi widokami gór, nie dzieje się już nic spektakularnego. Od czasu do czasu wyjmuję z torby lornetkę i przyglądam się temu co dzieje się w Afganistanie. Dzień chyli się ku końcowi, a ja dojeżdżam do kolejnego kyszłaku, gdzie powinien znaleźć homestay. Niestety przejeżdżam całą wieś, a po noclegu ani śladu. Zatrzymuję się zatem obok stojących dwóch młodych mężczyzn. Jeden z nich trzyma na ręku małe dziecko.
– U was jest gostinitsa? – dopytuję o rzekomy homestay.
– Niet. – odpowiada mężczyzna z dzieckiem. – Nie ma problemu. Dziś u nas przenocujesz. U nas zawsze jest miejsce dla gości. – odpowiada i ochoczo prowadzi mnie do swojego domu.
To Kahramon, trzydziestoletni Tadżyk żyjący tu ze swoją żoną, rodzicami i córką. Przedstawia mnie swojej rodzinie, dla której jest to całkiem normalne, że przyprowadził obcego człowieka do domu. Przed domem w miesiącach letnich rodzina siada na zadaszonym podwyższeniu wyłożonym dywanami. Chwilę później na skórzanej brązowej płachcie ląduje chleb, obok dzbanek herbaty, mama Kahramona gotuje zupę, a on sam przynosi owoce z rosnących na podwórku jeden przy drugim drzew. Kuchnia znajduje się w osobnym pomieszczeniu, a dom po raz kolejny jest typową konstrukcją oparta o pięć filarów, symbolów islamu. Po bokach przy każdej ze ścian podwyższenie, na którym domownicy kładą się spać, przy wejściu stary, malutki telewizor, w którym najczęściej puszczane są kanały telewizji rosyjskiej. Wychodzimy i zasiadamy na zewnątrz.
– Wielu Tadżyków pracuje w Rosji. Jeździmy tam tylko po to, żeby zdobyć pieniądze. Ja pracowałem osiem lat i wróciłem. Mam żonę, dziecko. Nie Chcę tak żyć. U was dużo imigrantów zarobkowych?
– W ostatnim czasie dużo osób przyjeżdża z Ukrainy.
– Blisko mają. Potem dalej już Niemcy.
– Tak. W Niemczech natomiast dużo Polaków.
– Wcześniej ludzie ze Związku Radzieckiego uciekali przez Polskę do Niemiec, do lepszego świata, bo graniczyliście przecież ze Związkiem Radzieckim. Trochę sytuacja jak tutaj, pomiędzy Afganistanem i Tadżykistanem. – opowiada.
– A jak wygląda sytuacja po drugiej stronie rzeki? Jest bezpiecznie? – dopytuję.
– Oczywiście. Sytuacja normalna. Przecież tam żyją tacy sami ludzie jak my, ten sam naród. Bardzo pomocni, życzliwi, uczynni. Niebezpiecznie jest głębiej, w okolicach Kabulu, ale nie w Wachanie. Tu zawsze było spokojnie.
– Możecie przejeżdżać na drugą stronę?
– Tak. Na granicy, a w zasadzie pomiędzy granicami jest targ.
– Są tam turyści?
– Oczywiście. Tak jak i tu. Tadżykistan bardzo ceni sobie turystykę, dlatego jest was tutaj coraz więcej. Będziemy jeść. – oznajmia Kahramon.
– Ja mam jedzenie. Nie musi…
– My też mamy. Dla gościa zawsze jest. Sami nie zjemy, a dla gościa będzie. – urywa mój gospodarz.
– Jajka macie swoje? – dopytuję.
– Tak. Mamy kury. Owoce z drzew. Zdrowe jedzenie.
– Moja rodzina też mieszka na wsi. Ja wyjechałem do miasta, bo tylko w miastach jest szansa na lepszą pracę.
– W kyszłakach dobrze się mieszka. Ludzie pomocni, każdy zna każdego, jednak dużo osób wyjeżdża do miasta za pracą. Zimą jest ciężej
– W Afganistanie mają pracę? – dopytuję dalej.
– Nie. Nie ma żadnej pracy. Przez wojnę życie jest tam ciężkie. Praca jest tak naprawdę tylko przy wojnie. Tylko nie daj Bóg, żeby ktoś miał tam pracować. Nigdy nie wiadomo co się wydarzy.
– A jaki macie stosunek do Rosji?
– Normalny.
– A jak było w czasach Związku Radzieckiego?
– Każdy mógł jeździć, nie było granic, można było pracować gdzie się chciało. Teraz granice zamknięte, ale do Rosji do pracy wyjeżdżać możemy.
– Dobrze mówisz po rosyjsku. Gdzie się nauczyłeś? – pytam Kahramona.
– Rosyjski był w szkole. Teraz wprowadzają angielski, ale wcześniej był tylko ten pierwszy. Potem pracowałem w Rosji. Ale jak sam widzisz rosyjski jest bardzo przydatny, bo gdyby go nie było nie dogadalibyśmy się. Ty nie mówisz w moim, a ja w Twoim języku. W Tadżykistanie w zasadzie z każdym porozmawiasz po rosyjsku. Jak już wspomniałem angielski jest dopiero od niedawna. Ludzie próbują mówić, bo jest coraz więcej turystów.
– Tadżycki jest podobny do perskiego?
– Tak. Kiedyś, za dawnych lat na tych ziemiach był perski. Potrafię zrozumieć Irańczyków. Teraz urzędowym jest tadżycki, ale sposób zapisu, cyrylica została z czasów kiedy to językiem urzędowym był rosyjski.
– Córka ile ma lat?
– Miesiąc. A Ty masz dzieci?
– Nie. Żonę od roku.
– Ale dzieci będą?
– Oczywiście.
– No i dobrze. – uśmiecha się Kahramon.
– Jakie dajecie dzieciom imiona? Rosyjskie czy tadżyckie?
– Tadżyckie, choć są jeszcze ludzie, którzy dają rosyjskie.
– Jak z innymi narodami? Dużo u Was Kirgizów?
– Tak, ale w okolicach Murgabu. W Kirgistanie dużo Uzbeków. W Tadżykistanie również są ale w okolicach Duszanbe, Chodżentu. I tak to się wszystko miesza.
– Tutaj się urodziłeś?
– Tak. Tutaj i tu się wychowałem.
– Wiele osób ostrzegało mnie przed wilkami.
– Jest dużo wilków. Są też niedźwiedzie, ale nie w lecie. Zimą kiedy temperatury spadają mocno poniżej zera, polują.
– A co powiesz o prezydencie? Rządzi trzydzieści lat.
– Zgadza się. Dobry człowiek. Zarządza ze stolicy, Duszanbe.
– To znaczy poniedziałek, zgadza się?
– Tak. – śmieje się Kahramon.
– Wszyscy tu żyjecie razem?
– Tak. Matka, ojciec, babcia, żona, dziecko.
– Masz chyba dobry rower. Polski?
– Tak.
– U nas rosyjskie, kirgiskie, ale też kupuje się wiele używanych na bazarach. W Duszanbe są sklepy rowerowe. A Ty jak przyjechałeś?
– Samolotem.
– A rower?
– Zabrałem ze sobą.
– Po podróży zostawiasz?
– Nie. Zabieram ze sobą.
– Myślałem, że masz rower z wypożyczalni. Wielu tak robi.
– Żony nie zabrałeś.
– Żona w Polsce.
– No to widzisz, tak jak z moją pracą w Rosji. Ja w Rosji, żona w Tadżykistanie. Twoja żona w Polsce pracuje, a Ty w Tadżykistanie.
– W Rosji dużo Polaków spotkałeś?
– Nie. Pojedyncze przypadki. Widzisz, my wyjeżdżamy tam za pracą. Nam najłatwiej w Rosji. W szkole uczymy się czytać, pisać i potem szybko mówimy po rosyjsku. Ja pracowałem w Moskwie, potem Petersburgu, kiedyś to się Leningrad nazywało, potem w Soczi, tam gdzie igrzyska były. Stamtąd już niedaleko do Abchazji. Wielu ludzi jeździ tam do sanatoriów.
– Dlaczego wróciłeś do Tadżykistanu?
– Tu mam rodzinę.
– Wielu Tadżyków chce wyjeżdżać do pracy do Niemiec, ale żeby pojechać muszą nauczyć się najpierw języka, który dla nas jest trudny. Dopiero gdy potrafisz mówić, możesz się starać o pracę przez biuro pośredniczące. Ja nie mówię po niemiecku, ale opowiadali mi koledzy. Jeden z nich uczy się, by móc starać się o pracę.
– Jakie miejsca już odwiedziłeś w Tadżykistanie?
– Karakul, Murgab, Alichur, teraz Dolina Wachańska, Kargusz, Langar, Iszkaszim, potem Chorog, Jelondy i zatoczę koło z powrotem do Osz.
– W Kargusz nic nie ma. Tam tylko posterunek wojskowy.
– Widziałem dużo chińskich wojsk, gdy jechałem do Alichur.
– Możliwe, że stacjonują w Kargusz, albo Iszkaszim. Tam dużo wojska.
– Musiałeś wyrabiać wizy, przyjeżdżając tu?
– Do Kirgistanu nie. Do Tadżykistanu wizę i pozwolenie na wjazd do Górnego Badachszanu.
– A Ty do Rosji potrzebujesz wizy?
– Nie. Tylko paszport i muszę się zarejestrować. Rejestracja daje kartę migracyjną. Z tą kartą w Rosji idziesz do biura pośrednictwa szukać pracy. Trzeba przejść proces rejestracji. Kiedyś trwało to trzy miesiące, teraz trzy dni.
– Praca legalna?
– Tak. Teraz nazywają to patentem. Wcześniej było to pozwolenie na pracę. Masz patent, masz wszystko załatwione. Za patent musisz zapłacić cztery tysiące rubli. Chroni Cię prawo pracy. Kto chciałby stamtąd uciekać. Sam z chęcią zostałbym, gdybym nie miał tu rodziny.
– Do Afganistanu potrzebujecie wizy?
– Tak. Masz, jedz owoce, za owocne spotkanie.
– Gdzie się poznałeś z żoną?
– Tutaj, na wiosce.
– Gdzie dzieci muszą jeździć do szkoły?
– Nigdzie. W każdym kyszłaku jest szkoła podstawowa. Nauka jest obowiązkowa. A potem wyżej już trzeba kształcić się w Chorogu.
Do Kahramona przychodzi brat mieszkający dwa domy dalej. Chcąc porozmawiać, zadaje dużo tych samych pytań. Wchodzimy do środka. Mężczyźni włączają telewizor. W małym ekranie starego odbiornika lecą w zasadzie tylko kanały po rosyjsku.
– Dlaczego dom oparty jest o pięć filarów? – pytam.
– Każdy z nich oznacza coś innego. Wiesz, że w Tadżykistanie żyją sunnici i szyici. My jesteśmy szyitami. Te pięć filarów oznacza modlitwę, jałmużnę, wyznanie wiary, post oraz hadżdż, ale także przypomina nam o członkach rodziny Mohameta. Poza wspomnianym Prorokiem są to Fatima, siostra Mohameta, Ali jego zięć, wnukowie Hassan i Husajn. Ponadto dach symbolizuje cztery żywioły ogień, ziemię, wodę i powietrze. To są podstawy islamu, które są dla nas najważniejsze. Potem doszło do konfliktów i nastąpiły rozłamy. My szyici wierzymy w Alego.
– Macie w kyszłaku jakiś meczet, w którym możecie się modlić?
– W każdym kyszłaku jest meczet, bo każdy dom jest meczetem, czyli miejscem spotkań, modlitw. Jeśli chodzi o meczet taki jaki Ty masz na myśli, to trzeba jechać do Chorogu.
– Rozumiem zatem, że przychodzą do Was inni ludzie z wioski i wspólnie się modlicie.
– Tak. Można się spotykać w domach i wspólnie się modlić.
– Dużo przejezdnych gościsz u siebie?
– Nie ma tu dużo przejezdnych. Jeśli ktoś potrzebuje pomocy to mu pomagam.
– Jesteście dobrymi ludźmi. Bardzo dobrymi. W Europie trudno takich spotkać. W przeważającej części liczą się tylko pogoń za pieniądzem.
– No cóż, staramy się jak możemy, a kobiecie nigdy nie wolno odmówić pomocy. – odpowiada zakłopotany gospodarz.
– Mogę zrobić zdjęcie tych pięciu filarów, żeby pokazać w Polsce rodzinie?
– Oczywiście. To przecież tradycyjny tadżycki dom – z radością reaguje Kahramon.
– Gdzie chcesz spać? Na zewnątrz czy w środku? – pyta mój gospodarz.
– Może być na zewnątrz. – odpowiadam.


Tym samym po raz pierwszy spędzam noc na tadżyckim posłaniu przygotowanym specjalnie na miesiące letnie. Długo nie mogę zasnąć. Targają mną różne myśli. Jak duża jest tolerancja ludzi mieszkających w tym regionie świata w porównaniu do tolerancji znanej mi z własnego podwórka. Sami nie zjemy, ale dla gości będzie. Kahramon ani przez chwilę nie zastanawiał się czy jestem muzułmaninem, chrześcijaninem, hetero- czy homoseksualistą. Po prostu zabrał mnie do swojego domu. Po drugiej stronie rzeki żyją tacy sami ludzie jak my. No tak, to w wizjach europejskich w Afganistanie żyją bestie rządne krwi przybysza z Zachodu. Dla Kahramona każdy człowiek jest taki sam, czy to z Tadżykistanu, Afganistanu, czy Polski. I gdy tu, w Europie wielu osobom może się jeszcze wydawać, że rejony Azji Centralnej zamieszkują ludy koczownicze, tak naprawdę ich tolerancja i gościnność w stosunku do naszej to dwa całkowicie odmienne światy.
