Przed nami ostatnie siedemdziesiąt dwa kilometry drogi, a w zasadzie męki, gdyż nie mając już żadnej motywacji do jazdy pokonanie każdego kolejnego kilometra przychodzi nam z ogromnym trudem. Co jakiś czas zatrzymujemy się na krótki odpoczynek i posiłek. Na jednym z takich postojów dostrzegam polską ciężarówkę. Próbuję wejść do toalety. Nie mogę. Drzwi są zamknięte jeszcze przez kolejne kilkanaście minut. Siadam na ławce, a w tym samym momencie z łazienki wychodzi młody chłopak. Mył głowę w zlewie. Po raz kolejny uświadamiam sobie jak niewdzięczna jest praca kierowcy.
Z każdym kolejnym kilometrem coraz bardziej zbliżamy się do naszego celu końcowego. Jeszcze tylko krótka przerwa na posiłek i dojeżdżamy do obrzeży Ålesund. Miejsce nieszczególnie atrakcyjne wizualnie. Co kilkaset metrów po obu stronach ulicy wyrastają mieszkalne bloki tudzież biurowce, a całości krajobrazu miejskiego dopełnia niska zabudowa w postaci domów.
Dojeżdżamy do centrum. W Ålesund znajdują się kempingi, ale tym razem cel jest inny. Dzisiejszy wieczór i kolejny poranek spędzimy u boku Ane. W zasadzie do końca nie wiedzieliśmy, czy nasz plan się powiedzie, ale koniec końców udało się. Ane będzie mogła się z nami spotkać wieczorem.
Zostawiamy zatem rowery przy budynku informacji turystycznej i ruszamy w miasto, kręcąc się trochę po centrum, jak i zahaczając o dworzec autobusowy, z którego jutro będziemy musieli udać się na lotnisko położone na wyspie obok. Udajemy się jeszcze na posiłek i herbatę do pobliskiego baru. Jedna, dość prozaiczna sprawa przykuwa moją uwagę. Zawsze gdy chodzę po polskich miastach system sygnalizacji świetlnej doprowadza mnie do szału. Przyciski, które umieszczone są na słupach i mają służyć umożliwienie przejścia pieszemu na drugą stronę ulicy wydają się być atrapą. Tu jest zupełnie inaczej. W Norwegii wciśnięcie wspomnianego przycisku skutkuje natychmiastowym wstrzymaniem ruchu samochodów i danie zielonego światła pieszemu. Cóż, o ile łatwiejsze byłoby życie pieszych, gdyby zaimplementować ów system w Polsce. Tylko, że w Norwegii to właśnie pieszy i rowerzysta mają pierwszeństwo nad samochodem. A w Polsce? Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Kilka godzin krążenia po centrum i w końcu słyszę dzwoniący telefon. To Ane. Nareszcie! Podaje nam adres, pod który możemy przyjść, gdyż jest już w domu. Co ciekawe przez cały ten czas rowery stały niezabezpieczone z całym ekwipunkiem i nikt ich nie tknął. Szczęście? A może inna mentalność i podejście do cudzej własności? Kto wie.
Podjeżdżamy pod wskazany adres, a Ane wita nas z okna swojego domu. Schodzi na dół i pomaga wprowadzić rowery do mieszkania. Zajmujemy jeden z trzech pokojów przestrzennego mieszkania. Po lewej znajduje się duży salon z jadalnią, nasza sypialnia, w której na co dzień mieszka koleżanka Ane również na lewo, tuż przy samym wejściu do mieszkania. Po prawej duża kuchnia, na wprost łazienka, a obok łazienki sypialnia naszej gospodyni.
Ane zaprasza nas do kuchni, wyciąga z lodówki i prezentuje różne rodzaje serów.
– Z jakiego miasta w Polsce jesteście?
– Poznań.
– Naprawdę? Studiowałam w Poznaniu medycynę.
– Czyli doskonale znasz miasto.
– Tak.
– Słyszeliśmy, że dużo młodzieży z Norwegii przyjeżdża do Polski studiować. Dlaczego tak się dzieje?
– Statystycznie około pięćdziesiąt procent ludzi żyjących obecnie w Norwegii studiowało za granicą. Najczęściej są to Polska albo Węgry. Część studiowała również w Danii.
– Ale dlaczego tak się dzieje?
– Hmm, nie ma tu wystarczająco miejsc. Trzeba mieć fantastyczne oceny, żeby dostać się na studia. Dyplomy są uznawane, jednakże po sześcioletnich studiach w Polsce robimy zazwyczaj półtoraroczne praktyki w Norwegii. Dopiero potem możemy pracować. Polega to w zasadzie dokładnie na tym samym, to znaczy pracujesz jak każdy lekarz, ale nazywają to praktykami i dopiero po półtorarocznym okresie praktyk możesz normalnie pracować. Jeżeli chce się natomiast zostać w Polsce i pracować w szpitalu, trzeba nauczyć się dobrze języka. Jednakże życie w Polsce z pieniędzy, które otrzymuje się ze stypendium, czy potem z praktyk, nie jest łatwe. Gdybym miała możliwość, umiała język, myślę, że zostałabym w Polsce. Bardzo polubiłam miasto Poznań, kawiarnie, restauracje, polską kulturę i oczywiście pogodę, która jest zdecydowanie lepsza niż tutaj. W Polsce jest tak słonecznie. Tu jednego dnia możesz mieć śnieg, za chwilę deszcz, potem słońce i jeszcze wiatr. Pamiętam jednego roku, że tuż z rozpoczęciem lata mieliśmy tutaj opady śniegu. Ludzie byli w szoku, mówili, że lato stroi sobie z nas żarty. Także jak sobie powspominam, naprawdę bardzo miło spędziłam czas w Waszym kraju. Jednakże tak jak już mówiłam, z moim stypendium nie byłoby możliwe mieszkanie w Polsce i utrzymywanie się. Co ciekawe nie tylko ja, ale wielu innych studentów również mówiło, że chętnie zostałoby w Polsce, ale finansowo nie podołaliby. Poznałam też wielu lekarzy, którzy poza pracą w szpitalu prowadzili również swoje gabinety prywatne. W tym momencie szukam pracy gdziekolwiek w Norwegii. Szukałam pracy również na północy w Mosjøen. Co prawda nigdy tam nie byłam, ale znalazłam w ogłoszeniach. Na północy zdarzyło mi się być jednak w Tromsø i na Svallbardzie.
– Norweski pisany jesteśmy po części w stanie zrozumieć. Niektóre słowa są podobne do niemieckiego. Ale z mówionego nie jesteśmy w stanie wychwycić kompletnie nic.
– Szczególnie w Ålesund, gdzie mówimy dialektem, jest to trudne. Co prawda nie jest nas dużo, ale mamy wiele dialektów. Na północy mówią inaczej do tego stopnia, że nawet dla mnie czasami niektóre rzeczy są niezrozumiałe. Muszę się bardzo skupić, by zrozumieć o czym mówią. Moja mama przykładowo jest z Bergen i u niej również można usłyszeć specyficzną dla tego regionu wymowę. Moja wymowa jest natomiast mieszanką tego z Bergen i tego z Ålesund. Często gdy ktoś ze mną rozmawia mówi, że jestem z Bergen, a ja odpowiadam, że nie do końca. Jestem z Ålesund.
– Ale chyba macie jakiś jeden standardowy język?
– Pisany jest ten sam. Mamy jednak dwa języki pisane, Nynorsk i Bokmål. Bokmål jest jakby pochodną duńskiego, natomiast Nynorsk sama nie wiem. Jest wiele dyskusji na ten temat, że powinno się zrezygnować z jednej i uczyć tylko jednej formy w szkołach. Przykładowo dla pism formalnych używa się Nynorsk.
– Potrafisz czytać oba?
– Tak. Różnice nie są aż tak duże, aby nie dało się tego pojąć. Uczymy się obu form w szkole. Poza pisanym, w mówionym mamy wiele dialektów. Nawet w obrębie jednego miasta jak tu w Ålesund, zdarza się, że ludzie w zależności od wyspy mówią inaczej. W szkołach natomiast wszystko zależy od regionu. W Oslo używa się raczej Bokmål, ale są regiony gdzie przeważa Nynorsk. Ja w szkole podstawowej jako pierwszy język pisany miałam Nynorsk, natomiast na studiach zmieniłam na Bokmål. Oba są oczywiście dobre, ale uważam, że Bokmål jest tym najczystszym, najprawdziwszym. Czasami są problemy z komunikacją z pacjentami, gdyż przykładowo słowo ból ma wiele różnych odnośników w norweskim i trzeba poznać wszystkie, by zrozumieć pacjenta.
– Macie tu wielu pracowników z Polski.
– Tak, zgadza się. Bardzo wielu.
– W Ålesund również?
– Tak. Przede wszystkim w rybołówstwie i ciesielstwie. Cóż, myślę, że są bardzo mili. Zawsze gdy idę na zakupy, czy do galerii handlowej słyszę dookoła język polski, próbuję podsłuchać, coś wychwycić. Chciałabym mówić po polsku, a szczególnie teraz, gdy tak wielu pacjentów jest z Polski. Co ciekawe, gdy pracowałam w szpitalu, pierwszy pacjent jakiego nam przetransportowano helikopterem był Polakiem. Nie mówił ani słowa w żadnym języku i ratownicy podbiegli do mnie i zapytali czy mogłabym pomóc językowo.
– Jak wygląda kwestia ubezpieczeń zdrowotnych w Norwegii?
– Wszystko jest pokrywane. Idąc do lekarza płacisz jakąś tam część. Wychodzi to mniej więcej siedemdziesiąt złotych. Jednakże jeśli chodzisz do lekarza częściej i wydajesz dużo na leki, pozostała część jest pokrywana z ubezpieczenia. Pacjent płaci tylko do równowartości tysiąca złotych rocznie.
– Macie tu także lekarzy z Polski?
– Tak, częściowo tak. Jedna z lekarzy chirurgów w naszym szpitalu jest z Polski. W zasadzie jeśli się jest ze Stanów albo Unii Europejskiej nie ma żadnych problemów z pracą w Norwegii. Tak jak już wspomniałam co najmniej połowa lekarzy pracujących tutaj studiowała wcześniej za granicą. To daje dużo szersze perspektywy, otwiera nowe horyzonty. Można sobie porównać różne systemy społeczne. Jedne elementy są lepsze w jednym, drugie w innym kraju. Przykładowo przez pierwsze tygodnie studiów w Polsce całe grupki studentów z Norwegii ubierały się w wygodne, trekkingowe rzeczy. Poszliśmy pewnego dnia do biblioteki i zobaczyliśmy Polki w spódniczkach i szpilkach. Nasze zdziwienie było duże, ale potem zaczęliśmy się adaptować do nowej sytuacji. Myślę, że polskie studentki są dużo bardziej kobiece niż norweskie.
– Norwegowie są również chyba dość zamkniętym narodem. Jeżdżąc po waszym kraju, widzieliśmy bardzo mało ludzi na ulicach.
– Cóż, gdy jest słonecznie i ciepło, można zobaczyć sporo ludzi w miastach. A gdy pada sytuacja wygląda odwrotnie. A pada tu często. Jednego roku pamiętam kiedy to padało nieustannie przez dziewięćdziesiąt dni. Brakowało dwa dni, by ustanowić nowy rekord i nagle przestało. Myślę, że zdecydowanie mniej deszczu jest w Oslo. Również na samej północy mniej pada. Jest zimniej, a teraz całą dobę jasno.
– Który fiord jest Twoim zdaniem najładniejszy?
– Nie będę obiektywna. Tam, gdzie mamy nasz rodzinny dom. Zejście do fiordu jest bardzo strome, jest bardzo zielono, a sam kolor fiordu jest zachwycający.
– Jak wygląda północna część kraju i Lofoty?
– Cóż, słyszałam, że jest ładnie, jednak nigdy tam nie byłam poza Svallbardem, ale to jest jeszcze wyżej. Na północy również nie byłam prawie nigdzie. Moi rodzice swego czasu objechali Norwegię. Co roku mówię sobie, że również muszę to zrobić. Lata mijają, a ja nadal tego nie zrobiłam. Zazwyczaj podróżuję za granicę. Lubię podróżować. Po zakończeniu studiów jeździłam trzy i pół miesiąca po Azji i Stanach Zjednoczonych. W Los Angeles spotkaliśmy w hostelu faceta, który opowiadał nam, że chce zostać gwiazdą filmową. Opowiadał o epizodycznych rolach w różnych filmach i pokazywał nam zdjęcia ze swojego ostatniego filmu, w którym zagrał pracownika stacji paliwowej. Potem okazało się, że miesiąc później oglądaliśmy ten film. To było takie zabawne. Większość ludzi, których tam spotykałam, chciała zostać gwiazdami filmowymi. Wracając jednak do Norwegii. Sam Svallbard nie jest jednolity. Częściowo norweski, częściowo rosyjski. Mój ojciec pracował tam przez trzy i pół roku. Krajobraz jest niesamowity, ale trzeba uważać wychodząc z miast, ponieważ niebezpieczeństwo stwarzają niedźwiedzie polarne. Należy też jechać zimą, ponieważ latem nic tam tak naprawdę nie ma. To miejsce jest zjawiskowe zimą. Nie ma drzew, kwiatów, roślin. Wszędzie jeździ się skuterami śnieżnymi. Co ciekawe miasta rosyjskie wyglądają jak miasta duchy. Nikt tam nie mieszka. Wszyscy opuścili te tereny. Jest to naprawdę unikatowe miejsce. Zupełnie inna społeczność, ludzie ze swoimi własnymi wypracowanymi przez lata zasadami. Przykładowo jeśli łamiesz reguły, społeczność może Cie wykluczyć ze swojego kręgu. Jeśli kobieta jest w ciąży musi udać się na ląd do Norwegii, gdyż przyjęcie porodu nie byłoby możliwe na Svallbardzie. Jest tam co prawda jakiś szpital, ale nie zajmują się skomplikowanymi operacjami i zabiegami. Na Svalbardzie możesz zostawić swój portfel, telefon cokolwiek gdziekolwiek i nikt niczego nie porwie. Jeden z moich kolegów opowiadał mi, że raz zdarzyła się kradzież portfelu i pisano o tym w lokalnych gazetach przez trzy kolejne miesiące jako o czymś niezwykłym, oczywiście w negatywnym tego słowa znaczeniu. Wielu ludzi przeprowadza się tam na jakiś czas w celach zarobkowych bądź innych, gdy na przykład szukają czegoś innego w swoim życiu, by po kilku latach powrócić na ląd do Norwegii. Mój ojciec kochał Svalbard. Chciał tam zostać dłużej, ale namówiliśmy go do powrotu. Co ciekawe nie mają tam prawie w ogóle podatków. W samej Norwegii podatki są wysokie. Z wypłaty po odprowadzeniu ubezpieczeń i podatków zostaje połowa.
– Czy warto wybrać się do Oslo?
– Nie jest to moje ulubione miejsce w Norwegii. Stolica ma przyjemne dzielnice, miejsca gdzie można się zrelaksować. Nie lubię jednak tego miasta, bo jest za duże. Nie bywałam tam jednak zbyt często, także nie mam żadnego sentymentu do tego miasta. Pewnie jestem subiektywna, ale wolę Ålesund, czy Bergen.
– Z miast bardzo podobało nam się Stavanger, tam gdzie zaczynaliśmy naszą podróż.
– Południowa część Norwegi charakteryzuje się dużą ilością białych domków położonych nad jeziorami, fiordami. Można to zauważyć zarówno w Stavanger, jak i Kristiansand.
– Norwegia wydaje nam się bezpiecznym krajem. Można zostawić rower w mieście. Nikt go nie ukradnie.
– Ludzie mówią, że kiedyś było bezpieczniej. Szczególnie w dużych miastach. Ja swój rower zawsze zabezpieczam.
– W Polsce możesz zakluczyć, ale i tak niewiele to pomoże.
– Tak. Pamiętam. Jeden z moich kolegów tak właśnie stracił swój rower w Polsce.
– Macie tu może operę, albo teatr?
– Mamy miejsce, gdzie organizuje się różne występy, koncerty, sztuki teatralnej czy operowe. Nie są to co prawda budynki stricte operowe, czy teatralne, ale oferta kulturowa jest na zadowalającym poziomie. W ostatnich latach sytuacja naprawdę bardzo się poprawiła. Dotyczy to także restauracji i kawiarni. Mimo to wielu z moich znajomych myśli o powrocie do swoich rodzimych miast, gdyż Ålesund jest po prostu małe.
– Macie wiele problemów z uchodźcami? Słyszeliśmy o historiach przedostawania się uchodźców przez fińsko-norweską granicę na rowerach.
– Rzekomo teraz to rozwiązali. Nie wiem dokładnie na czym to polegało, ale musiała istnieć jakaś luka w prawie, którą wykorzystywano. Teraz zmienili zasady i przekraczanie granicy przez uchodźców rowerem w takiej formie jak dotychczas nie jest już możliwe. Ale temat uchodźców jest tu ciągle na topie. Ilu ich jest, ilu możemy jeszcze wpuścić i tak dalej. W zeszłym tygodniu prowadziłam kursy pierwszej pomocy w obozach dla uchodźców. Średnia wieku to czternaście do osiemnaście lat. Najczęściej Afganistan. Myślę, że to naprawdę mili chłopcy. Mamy też uchodźców z Somalii i Erytrei. Jestem osobą współpracującą z uchodźcami z ramienia Czerwonego Krzyża. Każdy z nas dostaje jednego uchodźcę pod opiekę, z którym się spotykamy, wychodzimy do kawiarni. Uchodźcy chodzą do szkół, uczą się norweskiego. Niektórzy z nich naprawdę dobrze mówią w naszym języku.
– Jak się tu dostali?
– Zawsze mówią to samo, że musieli dużo przejść na pieszo, potem łapali łodzie i uciekali. Jeden z nich opowiedział mi, że jego cała rodzina została zabita, a on szedł przez trzy miesiące, zanim udało mu się uciec. Potem przybywają tu, siedzą w jednym miejscu, zamknięci, odizolowani. Uważam, że norweskie społeczeństwo robi za mało, by pomóc tym ludziom. Wiele się mówi, ale mało kto ma ochotę włożyć w to jakiś wysiłek. Norwegia nie jest przecież dla nim wymarzonym miejscem do życia, jeśli nie mają pieniędzy, nie rozumieją języka, a co najważniejsze nie mają tu nikogo. Norwegowie mają duże mniemanie o sobie, ale są w dużej mierze egocentrykami. Ale jeśli już zaczniesz z kimś rozmawiać jest zdecydowanie łatwiej, niż w sytuacji odwrotnej, gdyby ktoś miał zagadnąć ciebie. Podobne sytuacje zauważyłam w Polsce. Często trudno było rozpocząć z kimś rozmowę, gdyż ludzie wydawali się zamknięci w sobie. Ale gdy włożyło się w to trochę wysiłku, próbowało powiedzieć coś po polsku, sytuacja zmieniała się, a po tygodniu, dwóch ci sami ludzie byli weseli, gadatliwi. Myślę, że początki są po prostu trudne. Oczywiście zdarzały się również sytuacje, kiedy to ludzie od samego początku byli otwarci i radośni, skorzy do rozmów. Moi rodzice zawsze się śmieją, gdy przyjeżdżam z jakiejś podróży i mam nowych znajomych. Ja jednak zawsze gdy siedzę w pociągu, w samolocie staram się porozmawiać z ludźmi, co jest bardzo nietypowe dla Norwegów. Norwegowie po prostu nie zagadują nieznajomych. Tacy już są, a w zasadzie powinnam powiedzieć tacy już jesteśmy.
Udajemy się powoli do łóżka. Jest mi niezwykle trudno zasnąć. Chyba organizm przyzwyczaił się już do niewygodnej maty i twardego podłoża. Łóżko wydaje się zbyt miękkie, a ja czuję, jakbym się w nim zapadał. Ponadto jest mi strasznie gorąco. Najwidoczniej będę znowu musiał przyzwyczaić się do normalności.
…
Następny dzień rozpoczynamy od obfitego śniadania z Ane. Co ciekawe pomyślała już o kolejnym posiłku dla nas. W lodówce pozostawiła suszonego dorsza na obiad. Cóż mogę powiedzieć, norweska gościnność wydaje się być w tym wypadku bezcenna.
Żeby jednak wrócić do Polski będziemy musieli zdobyć kartony do spakowania rowerów. O takowe zadbaliśmy już przed wyjazdem, kontaktując się z jednym ze sklepów sportowych mailowo. Ane podwozi nas do centrum handlowego na obrzeżach miasta, gdzie znajduje się ów sklep. Autobusem byłoby ciężko, gdyż jak mówi Ane w Ålesund jest naprawdę ciężko bez auta. Szczególnie gdy mieszka się poza miastem i trzeba korzystać z środków transportu publicznego. Autobusy są raz na godzinę. A dostanie się do centrum miasta jest długie, trwa około godziny, i kosztowne, na bilet trzeba wydać około dwadzieścia pięć złotych. Zanim jednak udamy się do wybranego przez nas sklepu po drodze natrafiamy jeszcze na inny. Wchodzimy pro forma, by zapytać czy mają jakieś wolne kartony. Niestety takowych nie posiadają, ale proponują nam pokrowce na rowery. Taki gadżet nie jest nam jednak do niczego potrzebny. Udajemy się zatem do drugiego sklepu, z którym nawiązaliśmy kontakt tuż przed wyjazdem. Pracownik informuje, że nie mają żadnych wolnych kartonów. To dziwne, gdyż mailowo otrzymałem odpowiedź, że nie będzie z tym problemów. Wprawiam pracownika w zakłopotanie. Znika na kilka minut i wraca z dwoma rowerami zapakowanymi w kartony. Wyjmuje jednoślady i wręcza nam kartony. Cóż gdyby nie pisemne potwierdzenie pewnie zostalibyśmy z niczym. Chłopak czuł się po prostu zobligowany do pomocy, skoro takowa informacja wyszła ze sklepu, w którym pracuje.
Zabieramy kartony i wracamy miejskim autobusem do centrum. Wnoszę nasz nowy nabytek do domu i zabieram się za rozkręcanie i pakowanie rowerów. Dwie godziny później wszystko jest już gotowe. Chwila odpoczynku i czas powoli ruszać w stronę dworca.
Chwytamy zatem za pierwszy karton i krok po kroku ruszamy w kierunku dworca. Ostatkiem sił docieramy do celu. Towarzystwo siedzące na ławkach nie napawa optymizmem. Wszystko wskazuje na to, że to bezrobotni imigranci. Prosimy pracownika dworca o rzucenie okiem na pozostawiony przez nas karton. Żąda od nas pięćdziesiąt norweskich koron. To nie Norweg. To również ktoś napływowy. Wychodzimy oburzeni z budynku, a tuż przy wejściu zatrzymują nas dwie Szwedki, pytając czy wiemy gdzie znajduje się najbliższy kemping. Dopiero co przybyły do Ålesund. Pokazuję na mapie gdzie mogą się zatrzymać i proszę, by przez kilka kolejnych minut miały na oku nasz rower. My w tym samym czasie biegniemy do mieszkania po drugi karton i chwilę później wracamy na dworzec. Pomoc kobiet okazała się nieoceniona. Żegnamy się i czekamy na przybycie autobusu. Nasz środek lokomocji w końcu podjeżdża. Pakujemy rowery i udajemy się na lotnisko. Abstrahując już od konieczności pakowania jednośladów, przejazd na lotnisko nie byłby możliwy ze względu na podwodne tunele znajdujące się na trasie, a co za tym idzie ustanowiony zakaz poruszania się rowerem.
Docieramy na lotnisko i przenosimy nasze bagaże do odprawy. Obsługująca Pani prowadzi nas do osobnego wyjścia, gdzie możemy zdeponować rowery. Wracamy na rutynową kontrolę. Przepuszczam mój bagaż przez skaner, a starsza kobieta odpowiedzialna za kontrole spogląda na mnie surowym wzrokiem i wyciąga pakunek z plecaka.
– Co to jest? – pyta cała w złości.
– Trolle. – odpowiadam krótko.
Kobieta zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, a na twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Przechodzimy do hali odlotów. Tak kończy się nasza przygoda z Norwegią.
…
Zniewalające krajobrazy gór, fiordów, jezior, wodospadów, płaskowyżów, lodowców, strome wykańczające, wyciskające łzy i ostatnie krople potu podjazdy, jak i niezwykle przyjemne i szybkie zjazdy, wszechogarniający spokój, słońce i deszcz, chłodne jak i upalne dni, wycofanie, ale też niezwykła gościnność i życzliwość, tego wszystkiego doświadczyliśmy przez ostatnie kilkanaście dni w położonej na północy Norwegii.
Kraj pełen kontrastów i sprzeczności, ale zarazem jednych z najbardziej szczęśliwych ludzi na planecie. Jednakże nie przyjechaliśmy tu, by oceniać Norwegów, by sądzić ich systemy społeczne. Przyjechaliśmy tu po garść przygód, po spotkanie z dziką naturą, podziwiać niezwykłą potęgę natury. W zamian za włożony wysiłek, pozostawione na norweskiej ziemi serce, za łzy i pot, za każdy kolejny kilometr okupiony bólem, przemarznięciem, czy zmoknięciem zostaliśmy sowicie wynagrodzeni. Norwegia nas oczarowała, skradła nasze serca bez reszty. Trudno będzie w najbliższych latach znaleźć kraj, który będzie mógł konkurować z Norwegią na polu atrakcyjności. Co prawda to już koniec naszych przygód, ale dziś już wiem, że przyjdzie dzień w którym do Norwegii z całym przekonaniem wrócę, by znowu wsiąść na jednoślad i pomknąć przed siebie, poczuć wolność, której nie poczułem nigdzie indziej.