Dwa oblicza Petry

O jordańskiej Petrze słyszał chyba każdy, kto choć trochę podróżował po świecie. To miejsce będące dla wielu osób jednym z tych, które koniecznie muszą w swoim życiu zobaczyć. Nie ukrywam, że również dla nas był to obok słynnej pustyni Wadi Rum najważniejszy punkt programu podczas wizyty w Jordanii. Tym samym jeszcze przed wyjazdem z Polski postanowiliśmy, że w Petrze spędzimy całe dwa dni, kupując tym samym Jordan Pass uprawniający nas do dwudniowego pobytu na terenie kamiennego miasta.

Fascynujące wąwozy, czerwone formacje skalne, budowle wykute w skałach, to całe fascynujące dziedzictwo, które po dziś dzień możemy podziwiać w Petrze, od III wieku przed naszą erą, do I wieku naszej ery pełniło funkcję miasta Nabatejczyków.

Największe atrakcje Jordanii – Formacje skalne w Petrze

Przeprowadzone w 1950 roku prace badawcze pozwoliły odkryć neolityczną wioskę Al-Beidha położoną na północ od Petry. Datuje się ją na 7 tysięcy lat przed naszą erą, stawiając na równi z Jericho.

Największe atrakcje Jordanii – Skarbiec w Petrze

Od tego momentu w historii do epoki żelaza wiadomo niestety niewiele. Jedyne co udało się ustalić to fakt, iż był to dom Edomitów. Dziś Petrę wszyscy kojarzą nieodłącznie z Nabatejczykami, plemionem pochodzącym z zachodniej Arabii, które osiedliło się na tych terenach około VI wieku przed naszą erą. Nabatejczycy dość szybko stali się bogaci wskutek plądrowania, a następnie nakładaniu podatków na karawany przemierzające terytoria pozostające pod ich kontrolą. Najbardziej lukratywnych interesów dokonywano na takich towarach jak mirra, kadzidło i przyprawy. Nabatejczycy nawiązywali umowy z Minejczykami i Sabejczykami, co pozwalało im pozostawać jedynymi handlarzami ów dóbr w regionie.

Największe atrakcje Jordanii – Formacje skalne w Petrze

Tak naprawdę Nabatejczycy nigdy nie dysponowali imperium w rozumieniu militarnym i administracyjnym ówczesnego świata. W zamian za to utworzyli tak zwaną strefę wpływów rozciągającą się od Syrii aż po Rzym.

Petra swoją świetność przeżyła za panowania króla Aretasa IV (od 8 wieku przed naszą erą do 40 roku naszej ery). Była zamieszkiwana przez 30 tysięcy ludzi. Nabatejczycy budowali w tym okresie tamy, kanały wodne i wiele budynków przyćmiewających zabytki czy to rzymskie, czy greckie. Stworzyli nawet swoje własne pismo. Nabatejczycy byli w stanie oprzeć się sile rzymskich ataków pod dowództwem generała Pompey, jednakże stając po stronie Partów w wojnie przeciwko Rzymianom nie mieli już tyle szczęścia i zostali zmuszeni do płacenia daniny. Nie mając pieniędzy na zapłacenie należności, padli ofiarą dwóch ataków ze strony Heroda Wielkiego i to właśnie ten drugi atak przyczynił się do kontroli nad dużą częścią nabatejskiego terytorium. To z kolei spowodowało, że nabatejski król Rabbel II stracił swoją pozycję, gdyż to Palmyra przejęła dużą część udziałów w handlu na jedwabnym szlaku. Ostatecznie w 106 roku Rzymianie podbili Petrę, tworząc prowincję nazywaną Arabia Petrea ze stolicą w Bosrze. W III wieku terytorium przeorganizowano i utworzono tu nową prowincję o nazwie Palaestrina Tertia ze stolicą w Petrze. Za czasów bizantyjskich utworzono tu biskupstwo, a część z budynki nabatejskich przeobrażono w kościoły. Dwa trzęsienie ziemi, które nawiedziły te tereny w latach 363 i 551, zniszczyły sporą część zabytków, a w czasie inwazji muzułmańskiej w VII wieku Petra popadła w ruinę. Jedyną aktywnością na terenach dzisiejszej Petry była budowa dwóch fortów w XII wieku. Od 1189 roku do początków XIX wieku Petra popadła w całkowite zapomnienie. Nazywana zapomnianym miastem znana była tylko lokalnym Beduinom. Beduini chcieli przywrócić Petrę do życia, gdyż obawiali się, że przypływa obcokrajowców może wpływać na ich życie. Ostatecznie w 1812 roku, młody szwajcarski badacz, JL Burckhardt, wjechał do miasta przebrany za muzułmańskiego świętego. Petra w krótkim czasie stała się punktem zainteresowań dla amatorów archeologii, podróżników, poetów, czy też artystów. Pierwsza angielska grupa badawcza przybyła tu w 1929 roku, dokonując odkryć większości zabytków, które możemy podziwiać po dziś dzień.

W Petrze zarejestrowano do tej pory ponad 800 zabytków, wliczając w to 500 grobowców.

Pierwszy dzień poświęcamy na przejście głównego szlaku Petry. Już od samego początku rzuca nam się w oczy, iż Petrę, mimo wczesnych godzin, oblegają tłumy turystów. To maszynka do robienia pieniędzy. Oferuje się tu nie tylko cała gamę kiczowatych bibelotów, ale również tak samo kiczowatych usług turystycznych, jak chociażby przejażdżki końmi, osłami, czy też wielbłądami. Na terenie całego stanowiska znajduje się też wiele restauracji barów. Tak naprawdę przejście głównego szlaku w spokoju jest absolutnie niewykonalne. Co kilka metrów zatrzymywani jesteśmy przez natarczywych, samozwańczych przewodników, którzy potrafią za nami iść dobrych kilka minut i oferować swoje usługi. To właśnie to drugie oblicze Petry, które bardzo mocno przysłania, wzniosłość i potęgę skalnego miasta. W głowię przywołuję wspomnienia z perskiego Persepolis, gdzie przez kilka godzin, w blasku słońca, u podnóża gór, przemierzałem w zasadzie sam każdy zakamarek perskiej potęgi. Dziś jestem atakowany z każdej strony przez naciągaczy. Co więcej muszę być bardzo uważny i patrzeć pod nogi, by nie wdepnąć w znajdujące się dosłownie wszędzie odchody osłów i wielbłądów.

Kucyki naciągaczy w Petrze
Trzeba być bardzo uważnym, by nie wdepnąć w znajdujące się wszędzie odchody zwierząt

Po całodniowym spacerze wracamy powoli do naszego hotelu, zostawiamy auto i udajemy się na kolację do jednej ze znajdujących się niedaleko restauracji. Zasiadamy zatem w wybranym już wcześniej przez nas lokalu i zamawiamy kilka dań z tradycyjnej jordańskiej kuchni, będąc obsługiwanym przez chyba najbardziej pozytywnego Jordańczyka z jakim mieliśmy do czynienia podczas całego wyjazdu. Na start otrzymujemy po herbacie, stały element jordańskiej uczty, a na koniec po kawałku baklawy.

Jordańskie przysmaki

Mijają nam tu bodajże trzy godziny. Na zewnątrz już dawno zapadł zmrok i zrobiło się chłodno. Opuszczamy lokal i idziemy do naszego hotelu. Tu może nie jest specjalnie ciepło, ale warunki są zdecydowanie lepsze niż w Danie.

Kolejnego dnia po śniadaniu po raz kolejny udajemy się do Petry. Zostawiamy auto na pobliskim parkingu i tym razem obieramy jeden z bocznych szlaków, który jest zdecydowanie bardziej spokojny niż ten, który zwiedzaliśmy wczoraj. Tym razem musimy się cały czas wspinać i schodzić w dół. Odkrywając kolejne grobowce i inne wykute w ścianach elementy, czujemy się jakbyśmy byli w jakiejś komputerowej grze, czy też filmie pokroju Indiany Jonesa, czy też Tomb Raidera. Chyba jednak mimo wszystko bliżej nam tej drugiej opcji, gdyż z Indianą kojarzy się nieodłącznie skarbiec znajdujący się na głównym szlaku, oblegany przez największą liczbę turystów. Po przejściu pomarańczowego szlaku, udajemy się jeszcze na niebieski szlak kończący się dość niefortunnie. Otóż w najpiękniejszym punkcie widokowym na skarbiec, któryś z Beduinów postanowił postawić sobie sklep i pobierać opłaty za wejście. Aż dziw bierze, że policja nie robi tu żadnego porządku.

Największe atrakcje Jordanii – Formacje skalne w Petrze

Kończymy zwiedzanie i udajemy się do tej samej restauracji co wczoraj. Spędzamy tu ponownie kilka godzin, a nasz próba wyjścia kończy się fiaskiem, gdyż nasz kelner, który najprawdopodobniej jest również właścicielem restauracji, nie pozwala nam wyjść, stawiając kolejne herbaty i kawałki baklawy. Punkt kulminacyjny jordańskiej gościnności!

Przysmaki jordańskiej kuchni – hummus
Przysmaki jordańskiej kuchni – baklawa

Gdy już udaje nam się w końcu opuścić lokal, krążymy jeszcze przez kilka chwil po miasteczku. Wadi Musa przypomina mi trochę atmosferą nadmorski kurort. Co prawda nie ma tu nigdzie wody, ale mnogość restauracji i zagranicznych turystów przywołuje atmosferę całkowicie skomercjalizowanego miejsca. Autentyczności na pewno tutaj się nie doszukamy. Wadi Musa i pobliska Petra to dobrze naoliwiona maszyna turystyczna i nic nie wskazuje na to, by ta maszyna mogła się zatrzeć.

W blaskach Wadi Rum

Z Petry, a w zasadzie z Wadi Musa wyjeżdżamy wcześnie rano, by jak najszybciej dostać się na obrzeża słynnej pustyni Wadi Rum. Dlaczego słynnej? Otóż Wadi Rum było scenerią dla wielu amerykańskich superprodukcji filmowych. Warto chociażby wymienić Łotra 1, Marsjanina, Prometeusza, Misję na Marsa, Transformers: Zemsta upadłych, Czerwoną Planetę, najnowszego Aladyna, czy też przyszłoroczną premierę adaptacji Diuny.

Największe atrakcje Jordanii – Pustynia Wadi Rum

Zarówno w tytule, jak i kilka linijek wyżej użyłem słowa pustynia. Tak naprawdę Wadi Rum nie jest pustynią sensu stricte, a jak sama nazwa wskazuje wadi, czyli suchą formą dolinną występującą na obszarze pustynnym. Wszyscy używają natomiast błędnego sformułowania, swego rodzaju uproszczenia. Zostawmy zatem słowo pustynia dla ułatwienia i nie wprowadzania niepotrzebnego zamieszania.

Wadi Rum zajmuje powierzchnię 720 kilometrów kwadratowych na południu Jordanii. Górujące dookoła szczyty, z których najwyższy Dżabal Umm ad Dami osiąga 1840 metrów, zbudowane są z granitu i piaskowca. Ponadto doszukamy się tu również wąskich kanionów, szczelin wcinających się w góry, a na wielu z nich dostrzeżemy petroglify przedstawiające ludzi i antylopy. W 1998 roku obszar objęto ochroną, a w 2011 roku wpisano go na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Zatrzymujemy się w wiosce o tej samej nazwie, zostawiamy auto na poboczu jednego z stojących tu betonowych domów i udajemy się do czegoś na wzór biura, gdzie wykupiliśmy zorganizowaną wycieczkę na pustynię. Przedstawiciel biura zaprasza nas na powitalną herbatę, pokrótce omawia jak będzie wyglądać wycieczka. Przepakowujemy swoje rzeczy i siadamy na tyle starego, zardzewiałego pickupa. Wraz z nami na pustynię udaje się dwójka wstydliwych Włochów.

Trudno ujmować uroku Wadi Rum. Z każdym kolejnym zakrętem wydaje się być coraz piękniejsza. Otaczające nas z każdej strony wchodzące w pomarańcz skały, wiszący w powietrzu pustynny pył i palące słońce kształtują majestatyczną pocztówkę, która na długo pozostaje przed oczami. Z drugiej strony ten kształt symbolicznej pocztówki, to widziane przed oczami zdjęcie zostaje zabrudzone przemieszczającymi się w tą i z powrotem w zasięgu wzroku jeepami, czy też wielbłądami i turystami przemierzającymi zazwyczaj ten sam szlak co my. W każdym z kolejnych punktów, gdy to zatrzymujemy się na herbatę, czy przy jakimś beduińskim sklepiku z bibelotami, napotkamy co najmniej kilkanaście innych osób, które również udały się na wycieczkę po Wadi Rum. Trudno się zresztą dziwić takiemu stanowi rzeczy. Każdy chce zobaczyć to co najpiękniejsze, a z uwagi na fakt, że Jordania dość mocno zaczyna otwierać się na turystykę masową, turystów z roku na rok będzie tu z pewnością coraz więcej. Można też oczywiście próbować zwiedzać nieuczęszczane przez turystów zakątki pustyni na własną rękę. Takowe zachowanie w miejscach czysto turystycznych wprawia mnie jednak w ostatnim czasie w dużą irytację. Przecież dla ludzi żyjących w tej wiosce to jedyne zajęcie, a turystyka jest jedyną gałęzią, z której tak naprawdę mogą żyć. To tak, jakby ktoś przyjechał do naszego miasta i stwierdził, że nie idzie do restauracji, tylko przywiezie własny prowiant z domu, żeby zaoszczędzić, nie dać zarobić restauratorowi. Oczywiście można, ale na ile ma to sens? Gdy czytam wypowiedzi rodaków dumnych z faktu, iż nie dali zarobić „natarczywemu Beduinowi” zalewa mnie krew. Jeśli Cię nie stać to nie podróżuj, nie wybieraj miejsc, gdzie ludzie żyją z turystyki, a jeśli chcesz podróżować to po prostu sobie na to zarób. Skoro chcesz czerpać coś od ludzi, chcesz korzystać z ich dziedzictwa kulturowego, atrakcji przyrodniczych, wnieś coś również od siebie.

Marsjańskie krajobrazy Wadi Rum
Przechadzka po Wadi Rum

Koniec końców docieramy do obozu, w którym zjemy kolację i spędzimy najbliższą noc. Cóż, moje narzekania odnośnie masowej turystyki spełzły na niczym, gdyż w całkiem dużym obozie, jesteśmy jedynymi turystami poza wspomnianą wcześniej dwójką Włochów.

Obozowisko na pustyni

W trakcie kolacji ucinamy sobie krótką pogawędkę z naszym przewodnikiem. Dopytuję go o sytuację w Petrze, dlaczego nikt nie robi porządku z tymi naciągaczami. Dowiaduje się, że nie są oni Beduinami a Cyganami, a rząd nie robi w tym kierunku nic, gdyż nie chce doprowadzić do zamieszek na terenie Petry, a ponadto nie miałby co z nimi zrobić. A tak nie musi się konfrontować z żadnym problemem, gdyż Cyganie po prostu żyją sobie w jaskiniach i naciągają przybywających tu turystów.

Nasz gospodarz również przedstawia nam różnice językowe w arabskim, drocząc się i żartując ze swojego kolegi Egipcjanina, zwracając się do niego w taki sposób, że tamten niczego nie rozumie. Co ciekawe w samej Jordanii mniejszość egipska jest dość spora. Egipcjanie przybywają tu w poszukiwaniu pracy. Zmrok już dawno zapadł, na niebie nie widać niestety gwiazd, gdyż popołudnie było dość pochmurne. Udajemy się zatem do naszego niezwykle wygodnego namiotu i zapadamy w sen. Wydaje się być to dość kuriozalne, ale noc na pustyni okazała się być najcieplejszą ze wszystkich nocy spędzonych w Jordanii.