Zamek w Bydlinie
Dojeżdżamy do Bydlina, kolejnego punktu na naszej mapie atrakcji regionu jurajskiego. Tu znajduje się kolejne orle gniazdo, ale zanim do niego dotrzemy przez chwilę błądzimy. Zjeżdżamy w lewo, wydawałoby się zgodnie z postawionym znakiem, ale zamku nie odnajdujemy. Wracamy do drogi głównej i udajemy się nią dalej w prawo, by dojechać do punktu startowego prowadzącego na wzgórze, na którym usytuowane są kolejne ruiny.
Pierwsze wzmianki o Bydlinie pochodzą z 1120 roku. Przypuszczalna budowla wieżowa była częścią systemu obronnego na pograniczu ze Śląskiem. Wzniesiono ją w XIV wieku. Wtedy to fortyfikacja należała do nieślubnego syna Kazimierza Wielkiego. W późniejszym czasie Bydlin należał do klucza smoleńskiego. Bonerowie przebudowali obiekt obronny na kościół katolicki. Jan Firlej, właściciel Bydlina zamienił kościół na zbór ariański. Jego syn Mikołaj przekształcił go z powrotem i oddał kościołowi katolickiemu. W 1655 roku Szwedzi zniszczyli kościół. Odbudowano go 80 lat później. W następnych latach ulegał wielu grabieżom, by w XVIII wieku zostać całkowicie opuszczonym. Pełnił funkcję linii obronnej armii austro-węgierskiej. W listopadzie 1914 roku miała tu miejsce bitwa pod Krzywopłotami. W dobrym stanie zachowały się okopy i inne fortyfikacje polowe wykute w skałach. Na cmentarzu parafialnym odnajdziemy dwie kwatery wojenne. W jednej z nich pochowany 46 poległych legionistów, a w drugiej spoczywa 284 żołnierzy austro-węgierskich i rosyjskich.

Kilkanaście kolejnych kilometrów mija w dość przyjemnej atmosferze. Droga asfaltowa nie przysparza nam żadnych większych problemów. Nic jednak nie trwa wiecznie i w pewnym momencie odbijamy zgodnie ze wskazaniami szlaku w las. Dróżka jest coraz węższa, coraz bardziej kamienista i coraz gęściej zarośnięta. W pewnym momencie wyrasta przed nami znak o uszkodzeniu dalszej części traktu i objeździe. Prace naprawcze mają zostać wykonane w przyszłym roku. Pomijając fakt kompletnego nieporozumienia jakim jest wytyczenie szlaku rowerowego po tak niedostępnym terenie, miło byłoby stawiać ów znaki informujące odpowiednio wcześniej. Odbijamy, a raczej prowadzimy rowery przez inną leśną dróżkę prowadzącą w lewo. Tym samym powinniśmy dobić do bardziej przejezdnej powierzchni, by finalnie wyjechać na asfalt. Zatrzymujemy się na moment w wiejskim sklepie, by naładować energię. Stromy, szybki zjazd w dół, jeszcze jedno odbicie w prawo i dojeżdżamy do kolejnego Orlego Gniazda położonego we wsi Smoleń, zamku Pilcza, jednej z największych atrakcji Jury Krakowsko-Częstochowskiej.
Zamek Pilcza w Smoleniu
W 1420 roku w posiadanie zamku wszedł Jan Granowski, syn Elżbiety z Pilicy, żony Władysława Jagiełły. Poza dobrami w Pilicy Granowski otrzymał także Łańcut i Tyczyn. Po jego śmierci majątkiem ojca podzielili się synowie, a zamek Pilczy przypada Janowi II, który powiększa bibliotekę odziedziczoną po ojcu, a także przyjmuje na swój dwór Biernata z Lublina jako sekretarza i pisarza. Po śmierci Jana II przebywa on nadal na zamku aż do 1516 roku będąc czołowym polskim literatem i humanistą. Jan III nadal powiększa swój majątek, aż w 1492 roku dochodzi do transakcji przejęcia od Jana Felicjana Rzeszowksiego herbu Półkozic, prepozyta przemyskiego i kanonika pilickiego włości z zamkiem Ogrodzieniec i miastem Zawierciem. W ten sposób dochodzi do połączenia obu wielkich posiadłości z centrami na zamkach w Pilicy (Smoleniu) oraz Ogrodzieńcu (Podzamczu). W 1501 roku dochodzi do podziału majątku pomiędzy Jana III, któremu przypada posiadłość pilicka z zamkiem oraz Mikołaja, który otrzymuje włość ogrodzieniecką z zamkiem. Stanisław dziedziczy dobra Tyczyn z przyległościami. Jan III umiera bezdzietnie, a dobra dziedziczą synowie jego brata Stanisława. Dobra pilickie przechodzą na syna Rafała, Jana IV. W 1572 dobra jako zastawne przechodzą do Filipa Padniewskiego, biskupa krakowskiego i jego bratanka Wojciecha Padniewskiego. Okres przejęcia przypada na lata 1570-1577. Tak kończy się okres panowania na zamku Pilcza rodziny Pileckich herbu Leliwa. Prowadzone badania wykazały, że zamek mógł ulec pożarowi. Efektem pożaru mogło być przystąpienie do przebudowy za czasów Jana II, o czym może świadczyć gromadzenie wielkiego księgozbioru. Zamek był niewątpliwie zasiedlany jeszcze w 1563 roku. W trakcie rozbudowy zamku, znacznie rozszerzono zasięg podzamcza zachodniego. Rozebrano część starych murów wznosząc dwuskrzydłowy dom zamkowy oraz rozbudowując i powiększając wieżę północną. W takim stanie dotrwał czasów sprzedania rodzinie Padniewskich.

Dzisiejszego dnia pogoda dopisuje. Siadamy jeszcze na moment na ławkach ustawionych na kawałku polany przed zamkiem, by chwilę później ruszyć na ostatni fragment trasy dzisiejszego dnia. Początek jest nam dobrze znany, gdyż przed momentem, będąc zmuszonym do zmiany drogi, jechaliśmy już dalszą częścią szlaku. Tym razem musimy uporać się z ostrym podjazdem w górę. Gdy ja twardo walczę, wciskając coraz to mocniej pedały, Blondynka spokojnie podprowadza rower pod stromą górę. Dalej kontynuujemy już razem mniej uczęszczaną drogą, podziwiając okraszone promieniami słońca, rozrzucone po polach ostańce.
Ostatnim punktem, a zaraz miejscem gdzie spędzimy dzisiejszą noc jest Podzamcze. W zasadzie to kulminacyjny punkt jeśli chodzi o wysokość całej naszej trasy. To właśnie tu znajduje się najwyższa Góra Janowskiego wzbijająca się na wysokość 515 metrów. To również tutaj można podziwiać najbardziej majestatyczny zamek na całej wyżynie. Meldujemy się w hotelu. Po ponad siedemdziesięciu kilometrach jazdy, przychodzi czas na błogi relaks w basenie.
Zamek Ogrodzieniec w Podzamczu
W okolice zamku schodzimy dopiero kolejnego dnia. Aura znowu nie zachwyca, jednakże pochmurne niebo dodaje trochę mrocznego charakteru budowli. Budowa zamku miała miejsce w latach 1350 do 1370 z inicjatywy Króla Kazimierza Wielkiego. Tuż po ukończeniu prac właścicielem zamku stał się Przedbórz Brzezia h. Zadora. Jak to zwykle bywa w historii zamków również i Ogrodzieniec zmieniał często swoich właścicieli. Król Władysław Jagiełło przekazuje posiadłość w ręce Włodków z Chrabimowic. W latach 1376 do 1470 założenie zamkowe tworzyła jednotraktowa wieża na wschodniej skale (zamek wysoki) oraz jednotraktowy budynek o czterech pomieszczeniach na skale południowej (obecny poziom izb rycerskich). Baszta Południowa nazywana inaczej Wieżą Skazańców miała wysokość dwóch kondygnacji. Główną bramą wjazdową była szczelina pomiędzy skałami po stronie południowej. Od północy, nieosłoniętej w żaden sposób skałami, dostępu bronił wał drewniano-ziemny. W latach od 1470 do 1522 zamek ponownie wielokrotnie zmienia właścicieli, by w roku 1523 przejść w ręce Bonerów. Krakowska rodzina kupiecka, bankierzy królewscy, właściciele żup wielickich byli jednymi z najbogatszych ludzi w Polsce za czasów Jagiellonów. Rodzina podejmuje się dokonania zmian konstrukcyjnych budowli. Seweryn Boner likwiduje wał drewniano-ziemny i wznosi na skałach czterokondygnacyjne skrzydło, w którym wykuto w skale stumetrową studnię. Ponadto nadbudowuje zamek środkowy oraz wieżę południową o dwie dodatkowe kondygnacje, wznosi Basztę Kredencerską oraz Basztę Bramną z mostem zwodzonym, fosą oraz dojazdem na arkadach. W międzyczasie Stanisław Boner wznosi dwukondygnacyjne skrzydło zachodnie, buduje sklepiki – budynki gospodarcze przy dziedzińcu, wznosi Kurzą Stopę, beluard oraz mur kurtynowy. Na dziedzińcu buduje system ganków, balkonów i loggii. Kolejna zmiana właścicieli dokonuje się około roku 1560. Wtedy to posiadłość przejmują Firlejowie. Jan zajmuje się budową dziedzińca rycerskiego, natomiast Mikołaj nowoczesnych umocnień. Trzeci z Firlejów, Andrzej ozdabia wnętrza zamku w dekoracje barokowe i wznosi Salę Marmurową, która zostaje zniszczona jak i zamek w trakcie potopu szwedzkiego. W 1669 roku Stanisław Waszycki odbudowuje zamek, otacza go murem, buduje bramę wjazdową z mostem zwodzonym i fosą. W 1697 roku zamek otrzymuje Kazimierz Męciński. Pięć lat później Szwedzi po raz kolejny plądrują i podpalają zamek. W 1784 roku zamek nabywa Tomasz Jakliński, a po II wojnie światowej Państwo Polskie dokonuje prac konserwatorskich po których zamek zostaje udostępniony do zwiedzania.



Obchodząc budowlę od strony północnej, natrafiam na odpustowy jarmark psujący w pewien sposób monumentalność tegoż miejsca. Na całej ulicy dojazdowej rozstawiono budki z bibelotami i jedzeniem przygotowanym typowo pod turystów przyjeżdżających w to miejsce z dziećmi. Z jednej strony rzecz nieunikniona. Przecież każdy dziś chce w jakiś sposób na turystyce zarabiać, a promując Podzamcze w mediach, trudno dziwić się coraz większej liczbie turystów każdego roku. Z drugiej strony, czy dmuchany zamek na którym skaczą dzieci trzeba koniecznie ustawiać na froncie fascynującego symbolu historii Polski? Przecież dookoła można znaleźć niezliczoną liczbę polan doskonale nadających się pod tego typu przedsięwzięcia.


Dalsza część dnia jest już dość mocno rekreacyjna, gdyż łącznie mamy dziś przed sobą nieco ponad trzydzieści kilometrów do zrobienia. Początek trasy aż do Karlina zapiera dech w piersiach. Szerokie przestrzenie na których gdzieniegdzie widać rozsiane ostańce, a na nich wspinaczy w pocie czoła walczących z każdym kolejnym metrem skały. Kawałek polnej drogi, po chwili znowu wjazd na asfalt i szybki przejazd do słynnego Okiennika zwanego Wielkim. Skała wyróżnia się wysokością przekraczającą magiczne trzydzieści metrów. Okiennik wraz z pozostałymi skałami tworzy jakby rozległe gruzowisko, przypominające ruiny zamku. Również i tutaj zapaleńcy wspinaczki walczą z naturą. Rzekomo jeszcze w XIX wieku stał tutaj zamek, a skały miały dawać schronienie okolicznym zbójom, na czele z niejakim Malarskim, którego historia przypomina mi trochę tą znaną z serialu Janosik. Otóż według legendy Malarski był przystojnym mężczyzną z niezwykłym powodzeniem u kobiet, a jego zajęciem było łupienie bogatych i dawanie biednym. Jego życie zakończył żandarm przebrany za żebraka, który zastrzelił Malarskiego. Co prawda to tylko legendy, ale przeprowadzano tu także badania archeologiczne według których w jaskini schronienia szukał człowiek pierwotny 60 tysięcy lat temu.
Spoglądamy w spokoju na Okiennika z każdej strony po czym ruszamy w dalszą drogę, a raczej próbujemy ruszyć, gdyż Blondynka przebija tylne koło. Na szczęście mam przy sobie jeszcze jedną sprawną dętkę, ale cała operacja skrada nam trochę czasu i do kolejnego naszego punktu docelowego, a mianowicie Morska dojeżdżamy z lekkim opóźnieniem.
Zamek Bąkowiec w Morsku
Początki zamku nie są dokładnie znane. Pierwotnie mogła istnieć tu drewniana warownia, wzniesiona w XIV wieku i należąca do rodu Toporczyków, którzy przybrali także nazwisko Morskich. Władysław Łokietek odebrał im tutejsze ziemie ze względu na dokonane grabieże i w roku 1327 przekazał wieś Morsko klasztorowi w Mstowie. Dziś nie mam pewności, czy istniał tu wówczas zamek. Istnieją hipotezy, iż obiekt obronny mógł powstać w czasach Kazimierza Wielkiego bądź księcia Władysława Opolczyka. Pierwsze wzmianki o zamku pochodzą z 1390 roku., gdy należał on do Mikołaja Strzały. Tutejsze włości często przechodziły z rąk do rąk. Ród Włodków gruntownie przebudował obiekt na przełomie XVI i XVII wieku. W późniejszym okresie wpadano tu na różne, nowatorskie pomysły. Jednym z nich było chociażby wybudowanie domu z materiałów pozyskanych z murów zamku. Dokonał tego Witold Czeczott, właściciel terenu. W czasach PRL teren przekształcono w ośrodek wypoczynkowy. Zachowany w postaci ruiny zamek „Bąkowiec” wzniesiony został na planie nieregularnego wieloboku. Kamienna brama, po której pozostały do dziś fragmenty, wprowadzała na niewielki dziedziniec, który otoczony był murem i czworokątnymi pomieszczeniami położonymi po przeciwległych stronach. W narożnikach znajdowały się baszty pełniące rolę obserwacyjno-obronną. Fortyfikacje zamku były bardzo trudno dostępne – dotrzeć tu można było jedynie przez system pomostów i drabin.

Rozglądam się dookoła siebie. Tuz przy murach zamku siedzi dwójka wypoczywających rowerzystów. Zaszłość PRLu nadal jednak daje o sobie znać i ze znajdującego się obok ośrodka rekreacyjnego wybrzmiewają rytmy disco polo.
Kontynuujemy dalej leśną drogą, która przez swój piaszczysty charakter, momentami daje się dość mocno we znaki. Piasek jest na tyle luźny, że koła często grzęzną głęboko, nie pozwalając na swobodną jazdę, zmuszając nas często do podprowadzania rowerów. Gdzieniegdzie w lesie co poniektórzy turyści postanowili biwakować, na dziko rozbijając namioty na polanach urozmaicających co jakiś czas leśny krajobraz. W oddali powoli wyłaniają się kolejne ostańce, a najwyższym punktem jest Góra Zborów. W okolicach góry utworzono rezerwat przyrody dla ochrony ostańców skał wapiennych osiągających nawet 30 metrów wysokości, jaskiń oraz rzadkich roślin. Całość rezerwatu zajmuje powierzchnię 45 hektarów. Rezerwat jest także miejscem prężnie działającej turystyki. Przyjeżdżają tu szczególnie wspinacze. Przedzieramy się przez teren rezerwatu wąsko prowadzoną ścieżką, by chwilę później znowu wyjechać na drogę asfaltową. Ostatnie kilka szybkich kilometrów i dojeżdżamy do docelowego miejsca, małej wsi Bobolice. Zostawiamy rzeczy w pokoju, wprowadzamy rowery do garażu i idziemy na rekonesans okolicy. W okolicach nie ma żadnego sklepu. Przy zamku stoi tylko hotelowa restauracja.
Zamek w Bobolicach
Zamek Bobolice, jedna z największych atrakcji Jury Krakowsko-Częstochowskiej, został zbudowany w połowie XIV wieku przez króla Kazimierza Wielkiego. Był elementem systemu obronnego jurajskich warowni, które chroniły zachodniej granicy królestwa od strony Śląska. Wraz z zamkiem, w Bobolicach powstała osada, którą zamieszkiwali rzemieślnicy, kupcy, rolnicy. Pod zamkiem znajdowała się kuźnia, browar, gospoda oraz inne zabudowania gospodarcze. Na przestrzeni wieków Bobolice oraz tutejszy zamek wielokrotnie zmieniały właścicieli. Miejscowość na przełomie XIV i XV wieku była częścią dóbr królewskich, by następnie przejść w ręce takich rodów jak Szafrańcy, Krezowie, Myszkowscy, Męcińscy. Obecnie zamek należy do rodziny Laseckich. Zamek oraz jego okolice mocno ucierpiały podczas kilkukrotnych najazdów. Najbardziej dramatyczny okazał się „potop szwedzki”, od czasu którego zamek zaczął popadać w ruinę. Ostatnią świetną kartę w historii Bobolic zapisał król Jan III Sobieski, który obozował pod murami tutejszego zamku udając się do Krakowa na koncentrację wojsk przed odsieczą wiedeńską. Dziś, po trwającej wiele lat rekonstrukcji, Zamek Bobolice powrócił do stanu z lat swojej największej świetności. Zamek w Bobolicach jest nie tylko ciekawym miejscem dla turystów, ale także inspiracją dla malarzy, rysowników, czy pisarzy. Wiosną 2012 roku odbył się tu kolejny plener malarski. Z ciekawostek warto przytoczyć fakt, że na zamku w Bobolicach kręcono teledysk do produkcji Disneya i Pixara, animacji Merida Waleczna.

Jednakże Bobolice to nie tylko zamek. To również doskonała, charakteryzująca się oszałamiającymi krajobrazami trasa piesza będąca fragmentem pieszego szlaku Orlich Gniazd. Ruszając z zamku w stronę lasu i kierując się coraz wyżej dalej wyznaczonym szlakiem, wychodzimy jakby na fragment płaskowyżu. Każdy kolejny krok przed siebie przynosi ze sobą fascynujące doznania związane z wyłanianiem się kolejnych ostańców w coraz to bardziej wymyślnych formach. Ale nie tylko skały przyciągają naszą uwagę. To również jurajska roślinność, skarłowaciałe zielone krzewy tworzące fascynujące połączenie i nieodłączny element wapiennych ostańców. Co chwila to z jednej to z drugiej strony mijają nas inni turyści, najczęściej z małymi dziećmi. Przejście całej trasy nie zajmuje więcej niż trzydzieści minut, ale to właśnie na finał dostajemy to co najbardziej spektakularne.



Zamek w Mirowie
Na samym końcu fragmentu szlaku wyłania się stojący pośrodku piękna przyrody, na rozłożystej zielonej polanie usianej kilkoma skałami kolejny zamek. Jest on jednym z najstarszych na całym szlaku, a także jedną z największych atrakcji Jury Krakowsko-Częstochowskiej Powstał za czasów Kazimierza Wielkiego. Była to tylko niewielka kamienna strażnica podlegająca zamkowi w Bobolicach. Jednakże budowla w krótkim czasie została rozbudowana do rozmiarów dużej warowni. Zamek kilkakrotnie przechodził z rąk do rąk. Początkowo należał do koziegłowskich Lisów, później do Myszkowskich. W ich czasach nastąpiły znaczne zmiany wyglądu budowli, która zyskała dwie dodatkowe kondygnacje oraz wyższą wieżę. W 1587 zamek zdobyty został przez arcyksięcia Maksymiliana Habsburga. Od tego czasu rozpoczął się proces stopniowego podupadania warowni. Po zniszczeniach w czasie potopu szwedzkiego zamek coraz bardziej popadał w ruinę, aż w końcu XVIII wieku został opuszczony. Ruiny były systematycznie rozbierane przez mieszkańców okolicznych wsi, którym kamień posłużył do budowy domów. Co ciekawe, w czasach komunizmu niszczejące ruiny zamku nie zostały formalnie przejęte przez państwo. Coraz gorszy stan obiektu, stwarzającego zagrożenie dla zwiedzających, spowodował, że w ostatnich latach ogrodzono go. Równocześnie rodzina Laseckich, obecnych właścicieli, podjęła się prac nad zabezpieczeniem ruin.

Po chwili odpoczynku na łonie natury, wracamy w drogę powrotną, napotykając po drodze na rzucających mięsem na lewo i prawo dwóch rowerzystów oburzonych obecnością pieszych na szlaku pieszym. Z bólem serca muszę przyznać, takie uroki wyjazdów po Polsce. Słońce powoli chyli się ku zachodowi, a niebo nad majestatyczną budowlą w Bobolicach przybiera niesamowitych, wchodzących w pomarańcz barw.
Chcąc wybrać się jeszcze dziś na kolacje do restauracji pobliskiego hotelu, uciekamy do pokoju przywdziać stosowne stroje. Spokojnym krokiem udajemy się w kierunku lokalu, gdyż jest dopiero kilkanaście minut po godzinie dziewiętnastej. Dla obsługi w ów restauracji to już pora zamykania lokalu, a zamówienia nie są przyjmowane. Stwierdzam, iż kelnerka charakteryzuje się doskonałym poczuciem humoru, ale ona z grobową miną i całkowitą powagą stwierdza, iż to nie żart, a lokal zostanie za moment zamknięty. Nie potrafię z siebie wykrztusić słowa komentarza i odchodzę w ciszy. Na szczęście nie jesteśmy gośćmi ów hotelu, gdyż w przeciwnym razie musielibyśmy się zaopatrzyć w jakiś suchy prowiant, by przetrwać wieczór. W pośpiechu wyszukuję jakiekolwiek lokale żywieniowe w pobliżu, dzwonię do Mirowa, upewniając się, że tamci państwo jeszcze nie zamknęli. Na szczęście będą na miejscu jeszcze przez kilkadziesiąt minut. Wracamy szybko po rowery i po raz pierwszy w życiu wsiadam na jednoślad w czarnej koszuli i materiałowych spodniach i mknę przed siebie do sąsiadującej wsi. Dojeżdżam do baru, którego drzwi są już zamknięte. Na szczęście to biznes rodzinny i po chwili ktoś podchodzi, przyjmuje zamówienie z uśmiechem na twarzy i pozwala nam zostać na tarasie jak długo mamy tylko ochotę. Zziajani czekamy już w spokoju na swój posiłek, kwitując całą sytuację salwą śmiechu.
Kolejny dzień rozpoczynamy dość wcześnie rano. To już ostatnie pięćdziesiąt kilka kilometrów do ostatniego naszego celu na szlaku, Częstochowy. Jak to zazwyczaj bywa ostatniego dnia motywacja jest już dużo mniejsza niż na samym początku, ale specyfika trasy, sprawia, że chce nam się jeszcze pedałować. Otóż krótko przed metą czeka na nas jeszcze nie lada atrakcja, kolejny orle gniazdo w Olsztynie. Pierwszą przerwę robimy dość szybko, gdyż już w Mirowie, by rozpocząć dzień od kawy. Następnie do samych Żarek trasa nigdzie nie zakręca. W samym mieście gubimy na moment szlak, by kilka minut później wrócić już na właściwe tory i kontynuować przejażdżkę stromym podjazdem w górę prowadzącym przez las. Po obu stronach wąskiej, asfaltowej dróżki, dostrzegam porozwieszane na drzewach siatki i porozstawiane gdzieniegdzie namioty. To dzieło przebywających tu harcerzy. Ścieżka rowerowa ciągnie się jeszcze kilka kilometrów częściowo przez las, częściowo rozcinając rozłożyste pola. Co chwila mijamy innych rowerzystów nadjeżdżających z przeciwnej strony. Oby jak najwięcej tak doskonale przygotowanej infrastruktury w naszym kraju!

Kawałek dalej niestety sytuacja diametralnie się zmienia. Otóż przyjemny asfalt zmienia się w przeraźliwy piach uniemożliwiający jakąkolwiek jazdę. Pchamy przez kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt kolejnych minut nasze rowery obwieszone sakwami. Po raz kolejny zastanawia mnie, jak można wpaść na tak idiotyczny pomysł, skoro obok lasu przebiega mało uczęszczana droga, a fragment piaskowych męczarni nie niesie ze sobą żadnego zadośćuczynienia w formie walorów krajobrazowych. Cóż, nie wszystko zawsze da się jednoznacznie zrozumieć. Na szczęście kawałek dalej, przedzierając się znowu przez las, tym razem drogą lepszej jakości naszym oczom ukazuje się kolejne, spektakularne orle gniazdo, a mianowicie zamek w Olsztynie.




Zamek w Olsztynie
Choć tak naprawdę początkowo dostrzegamy tylko wystającą troszkę ponad wzgórze jedną z wież zamku, bo w całej okazałości udaje nam się go uchwycić dopiero kilkadziesiąt minut później, zajeżdżając od drugiej strony wsi. Pierwsza wzmianka o zamku Przymiłowice, późniejszym Olsztynie, pochodzi z 1306 roku. Wzniesiony został na miejscu wczesnośredniowiecznego grodu, a rozbudowa z inicjatywy Kazimierza Wielkiego, dla obrony pogranicza śląsko-małopolskiego, trwała 10 lat począwszy od roku 1349. W 1370 roku zamek przeszedł w ręce Władysława Jagiełły. Od 1406 roku warownia stanowiła siedzibę starostwa niegrodowego i posiadała stałą załogę wojskową. Pierwszym starostą był Paweł Odrowąż. W połowie wieku XVI, za czasów starosty Mikołaja Szydłowieckiego twierdza nabrała cech renesansowych. W 1587 roku zamek zniszczyły wojska Maksymiliana Habsburga – pretendenta do polskiej korony, choć nie zdobyły warowni. Kolejne zniszczenia nastąpiły podczas ataku szwedzkiego w roku 1656. Od tego czasu zamek ulegał ruinie, skały wapienne kruszyły się naruszając mury, a ponadto dolne partie zamku w latach 1722 do 1729 rozebrano, by uzyskać materiał na budowę kościoła w Olsztynie. W czasie swej świetności zamek składał się z 5 zasadniczych części: dwu przedzamczy oraz zamku dolnego, środkowego i górnego. Wjazd do zamku prowadził przez most zwodzony oraz bramę, umieszczoną w wieży, połączoną z murami obronnymi. Dalej znajdowało się pierwsze, wydłużone podzamcze z zabudowaniami gospodarczymi. Od zamku dolnego oddzielone ono było murem z bramą. W zamku dolnym stały budynki gospodarcze oraz dom mieszkalny zwany Kamieńcem. Kolejna brama prowadziła do zamku średniego, usytuowanego u podnóża okrągłej wieży. Ta część z zamkiem górnym połączona była mostem zwodzonym nad sofą i bramą w murze przy wieży. Umieszczono tutaj kuchnie i trzy pokoje królewskie. Charakterystycznym elementem ruin jest gotycka baszta z II połowy XIII wieku o wysokości 35 metrów. Służyła jako więzienie. Drugie podzamcze znajdowało się w części południowo-zachodniej, z kwadratową basztą obserwacyjną zwaną Sołtysią. Cały zamek otoczony był murem obronnym. Warownia olsztyńska jest przykładem gotyckiej budowli zamkowej. W jej konstrukcję włączono wapienne ostańce oraz krasowe groty, co pozwala ją zaliczyć do grupy zamków jaskiniowych.

Dziś pogoda dopisuje aż nadto. Na niebie trudno wypatrzeć choćby jedną chmurę, za którą mogłoby się schować prażące słońce. Jedziemy w kierunku rynku oblężonego przez tłumy turystów, gdzie siadamy na chwilę by posilić się lodami i goframi. Energia, która pozwoli nam przetrwać ostatnie kilometry drogi prowadzącej do samego serca Częstochowy. Będąc coraz bliżej mety, nadal znajdujemy się w lesie, co jest bardzo miłym zaskoczeniem, gdyż nie musimy przedzierać się przez gąszcz samochodów na ruchliwych drogach. Choć dziś na ulicach jest zupełnie pusto ze względu na święto. Dojeżdżamy do centrum miasta i dopiero tutaj widać tłumy. Sto pięćdziesiąt tysięcy pielgrzymów przybyło, by świętować Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny. Jeszcze tylko mały posiłek i udajemy się w stronę dworca, gdzie pewnie po obchodach napotkamy na tłumy wracających do domów ludzi. Tym razem mamy bilet na przewóz roweru i pomimo dużej ich ilości w wagonie rowerowym, nie napotykamy na żadne problemy z zabezpieczeniem naszych dwóch kółek.
Słowem zakończenia słów kilka
Cztery dni na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej minęły dość szybko, choć spokojne tempo jazdy pozwoliło nam się nią w pełni nacieszyć. Zobaczyliśmy wszystko, co tak naprawdę zobacz chcieliśmy. Jazda po Polsce utwierdziła nas w jednym, bardzo prozaicznym przekonaniu, a mianowicie cudze chwalicie, swego nie znacie. Atrakcyjność krajobrazowa Jury to bez wątpienia najwyższy światowy poziom. Mała ilość turystów pozwoliła nam odetchnąć od miejskiego zgiełku i w pełni zanurzyć się w pięknie otaczającej nas natury. Ostańce, ciągnące się w każdą stronę polany, jaskinie, pustynia i w końcu to z czego Jura słynie najbardziej, a mianowicie Orle Gniazda to miejsca, z których jako Polacy jesteśmy dumni. To miejsca, w których zakochaliśmy się bez reszty. To wreszcie miejsca mogące być najlepszą reklamą turystyczną naszego kraju. Czy potrafimy się jednak w odpowiedni sposób wypromować, by ściągnąć do naszego kraju turystów z Europy Zachodniej? Kilka miesięcy później przy okazji wizyty mojego francuskiego kolegi podczas jednego ze wspólnych wieczorów spędzanych w domu oglądamy zdjęcia z różnych podróży. Po krótkiej projekcji z Jury Micka podsumowuje krótkim stwierdzeniem nasze rowerowe wojaże. Piękna ta Islandia. Skoro na wyspę zimna ciągną tłumy zachwycone pięknem przyrody, dlaczego nie miałoby ich być na naszym podwórku?