Przygody z PKP

Zawsze korzystając z usług PKP przechodzę przez niemałą serię stresu. Szczególnie zabierając ze sobą rower nie zdarzyło mi się jeszcze chyba nigdy odbyć spokojnej podróży. Nie inaczej było i tym razem. Paradoksalnie moja dość kuriozalna przygoda rozpoczęła się już miesiąc wcześniej, gdy okazało się, że przez internetowy system przewoźnika biletu na rower nie kupię. Otóż ów skład nie posiada wagonu przeznaczonego do przewozu rowerów. Tak brzmiała wersja oficjalna. Pełen niepokoju pobiegłem czym prędzej do kasy dworcowej, gdzie pani kasjerka uprzejmie wyjaśniła, iż bilet na rower jak najbardziej sprzeda, ale ewentualne powodzenie przejazdu biorą na własne ryzyko, gdyż nie jest mi w stanie zagwarantować, że z rowerem do pociągu wsiądę. Wszystko będzie zależało od widzi misie konduktora. Nie znajduję innej alternatywy na dojazd z rowerem do oddalonego o kilkaset kilometrów Krakowa. Cóż, podejmuję zatem ryzyko.

Jakże wielkie jest moje zdziwienie, gdy miesiąc później na peron dworca wjeżdża pociąg składający się z czterech wagonów. Początek długiego weekendu, piątek, godzina siedemnasta, a PKP na trasie z Poznania do Krakowa, głównego kierunku turystycznego w naszym kraju podstawia cztery wagony! Co więcej nie jesteśmy jedynymi rowerzystami chcącymi skorzystać z dobrodziejstwa przewozu naszych pojazdów transportem publicznym.

Zgodnie z regulaminem spółki wrzucam rower do tylnego przedsionku ostatniego wagonu i udaję się na swoje wyznaczone miejsce siedzące. Każda kolejna stacja przynosi ze sobą dawkę niemałego stresu. Otóż nigdy nie mogę być pewien czy przypadkiem ktoś nie postanowi odtworzyć tylnych drzwi, a tym samym rowery wyjadą z wagonu i zostaną na którejś ze stacji. Na domiar złego na jednej z ostatnich stacji, ktoś na siłę próbuje wepchnąć w to samo miejsce kolejne dwa rowery. Moja nadzieja, że nasze przybytki dojadą w jednym kawałku do celu drastycznie spada. Pięć godzin później spoceni, zmęczeni, zestresowani możemy nareszcie odetchnąć z ulgą. Kątem oka dostrzegam tablicę Kraków Główny. Pociąg zatrzymuje się na peronie. Wysiadamy.

Za godzinę wybije północ, a słupek rtęci ani drgnie. Nadal wskazuje ponad trzydzieści stopni Celsjusza. Remonty wokół dworca i w głównej części miasta powodują niemały mętlik w głowie. Trudno wydostać się z centrum i odnaleźć właściwą drogę w kierunku hostelu, a raczej akademika gdzie czeka nas kolejna ciekawa przygoda. Recepcjoniści w najmniejszym stopniu nie wykazują chęci pomocy, gdy tylko proszę o przechowanie w jakimś bezpiecznym miejscu rowerów na noc. Wskazują na stojak dla jednośladów umieszczony za budynkiem gdzie mogę przypiąć nasze pojazdy. Cóż, jesteśmy zatem zdani na pastwę losu.

Ta noc nie należała do spokojnych. Choć może moje zaufanie do naszej lokalnej społeczności jest zbyt ograniczone? Rowerom nic się nie stało. O poranku czekały na nas w pełnej gotowości do jazdy. Mimo, iż pogoda jak i prognozy na dzisiejszy dzień nie napawają specjalnym optymizmem ruszamy przed siebie, wjeżdżając na Rowerowy Szlak Orlich Gniazd.

Rowerowy Szlak Orlich Gniazd czas zacząć

Ogłoszenie projektu szlaku pieszego z Krakowa do Częstochowy miało miejsce w 1948 roku. Pomysłodawcą był Kazimierz Sosnowski, autor przewodników po okolicach Krakowa. Celem szlaku było połączenie najbardziej atrakcyjnych zamków, nazwanych orlimi gniazdami. Dwa lata później ukończono znakowanie szlaku liczącego 166 kilometrów. Od tego czasu szlak uległ tylko drobnym korektom związanym z urbanizację wsi. Z czasem Szlak zyskał szersze znaczenie, nie ograniczając się tylko i wyłącznie do trasy pieszej. Nazwę tę zaczęto również odnosić do rowerowej trasy turystycznej prowadzącej przez Wyżynę Krakowsko-Częstochowską. W 2012 roku Polska Organizacja Turystyczna uznała Szlak Orlich Gniazd za najlepszy produkt turystyczny Polski z uwagi na jego walory krajobrazowe i historyczne, jak i samo zagospodarowanie turystyczne.

Warto jednak nadmienić, że początki tak zwanych „Orlich gniazd” nie zostały do tej pory w pełni rozpoznane. Bobolice, Ojców, Pieskowa Skała to dzieła króla Kazimierza Wielkiego. To również jemu przypisuje się budowę Morska, Mirowa, Ogrodzieńca i Olsztyna. Bydlin i Smoleń to warownie rycerskie, natomiast Ostrężnik został wzniesiony najprawdopodobniej przez biskupów krakowskich. Warownie pełniły funkcje zabezpieczającą dla traktów na granicy ze Śląskiem, który pozostawał w XIV wieku pod panowaniem Czechów oraz chroniącą dostępu do stolicy Krakowa, który doświadczył oblężenia wojsk króla czeskiego Jana Luksemburskiego. Większość jurajskich zamków spotkał tragiczny los podczas szwedzkiego potopu w 1655 roku. Zniszczone zostają Bobolice, Olsztyn, Rabsztyn, Smoleń. Ruiny w Bobolicach wykorzystano do wzniesienia nowego założenia. W innych miejscach, jak chociażby w Pieskowej Skale, Ogrodzieńcu trwają prace restauracyjne.

Tablice informacyjne na Szlaku Orlich Gniazd

Pierwsze kilometry ciągnące się przez miasto nie sprawiają nam szczególnych trudności w pokonywaniu kolejnych pagórków. Mamy przecież w nogach blisko tysiąc dwieście kilometrów wykręconych miesiąc temu w skrajnie trudnych warunkach islandzkiego bezkresu. Tu co prawda nie doświadczamy ani zimna, ani wiatru, ale zjazd z asfaltu od samego początku dość mocno daje się nam we znaki, dobitnie uświadamiając nas w przekonaniu, że nie każdy szlak rowerowy został rozsądnie poprowadzony. Wspomagając się plikami gpx wgranymi do zegarka skręcamy w gęsty, porośnięty chaszczami las. Mimo szczerych chęci pnącej się coraz wyżej, ścieżki nie sposób nazwać choćby namiastką szlaku dla jednośladów. Próbując wpychać rowery coraz bardziej przed siebie, coraz szybciej osuwam się w dół wraz z odrywającymi się warstwami gliny. Dość tego. To miał być przyjemny wypad na Wyżynę Krakowsko-Częstochowską, a nie sprawdzanie sensowności poprowadzenia ścieżek rowerowych w mojej ojczyźnie.

Wracamy na asfalt, spoglądając z grymasem na oklejone gliną rowery i podążamy dalej przed siebie równolegle do trasy wskazanej przez zegarek. Mijając kolejne wioski staram się chłonąć atmosferę i piękno wyżyny. Brak słońca odbiera jej niestety dość sporu uroku, a coraz to głośniej odzywająca się burza, napawa nas coraz większym strachem. Dojeżdżając do kolejnego rozstaju dróg, zatrzymujemy się na chwilę na przystanku autobusowym. Decyzja ta ratuje nas przed nadciągającą nawałnicą deszczu, gradu, błyskawic na niebie i silnego wiatru. Ulice natychmiast zamieniają się w potoki, a woda spływa w każdym z możliwych kierunków. Cały spektakl natury trwa kilkanaście minut, a ja dochodzę do wniosku, że nie ma sensu dalej ryzykować i walczyć z żywiołem. Pogoda dość mocno daje się we znaki, a walka z nią nie należy do żadnych przyjemności. Postanawiamy skrócić trasę i pojechać bezpośrednio do Ojcowa, gdzie zostaniemy na noc. Blondynka upiera się jednak by pojechać do Brzoskwini, wioski tak naprawdę nie wyróżniającej się niczym od jakiejkolwiek innej zwyczajnej wsi. No może tylko nazwa sprawia dla niej wrażenie szalenie atrakcyjnej. Decyzja nie okazuje się być słuszną. Do celu prowadzi tylko jedna polna droga. Nietrudno wyobrazić sobie jak wygląda jej stan po całonocnej ulewie i nawałnicy, która przeszła tędy kilka minut temu. Wiele do myślenia powinien nam dać stan wizualny quadów jadących z drugiej stronie. Niestety nasza upartość nie pozwoliła odpuścić, dopóki nie spróbujemy. Spróbowaliśmy zatem, gorzko żałując swojego wyboru. Sprowadzając, a w zasadzie próbując utrzymywać równowagę i ześlizgując się na kilku niezbyt wymagających górkach dojeżdżamy, a w zasadzie dochodzimy finalnie do celu. Spoglądam na rower i nie znajduję żadnej części, która nie byłaby pokryta grubą warstwą gliny. Stan hamulców wydaje się być katastrofalny. Tak naprawdę tylko myjnia może nam pozwolić doprowadzić rowery do stanu względnej używalności. Taka szansa nadarza się dopiero kilkanaście kilometrów dalej. Niezwłocznie wykorzystujemy okazję spłukując z ramy grube warstwy zaschłej gliny.

Kilometr po kilometrze przemierzając niezwykle malownicze krakowskie dolinki zbliżamy się coraz bardziej do Ojcowa. Mając tylko cztery dni nie sposób zobaczyć wszystko. Moja ciekawość świata sprawia, że będąc w jednym miejscu zawsze próbuję doszukać się kolejnych, które mogą być niemniej ciekawe. Tak jest i tym razem. Trekking po dolinkach nie był przewidziany w programie tegoż wyjazdu, ale ówże wyjazd natchnął do kolejnego powrotu w okolice Krakowa w niedalekiej przyszłości i do zgłębienia jego okolicznych terenów, które na pierwszy rzut oka wydają się być niemniej ciekawe niż cała dalsza część Jury. Góra, dół, góra, dół. Niektóre z podjazdów dają się nam we znaki. Na szczęście pomimo swojego dość stromego charakteru, są wręcz śmiesznie krótkie w porównaniu do tych, które mam w pamięci chociażby z Norwegii. Pokonywanie kolejnych wzniesień jest co prawda wymagające, ale nie wprowadza w stan frustracji, a raczej w przyjemne upojenie, radość, satysfakcję z każdego kolejnego pokonanego podjazdu. Kilka dobrych godzin po starcie w Krakowie, okrężną drogą docieramy w końcu do Ojcowa, a w zasadzie do miejscowości o nazwie Biały Kościół, gdzie w jednej z tutejszych agroturystyk zatrzymamy się na noc.

Dzwonię do drzwi trochę skonsternowany, gdyż wstyd mi za mój pokryty błotem ubiór. Moje buty zwracają na siebie szczególną uwagę. Rowery zostawiamy w garażu zamykanym na noc, meldujemy się i po godzinnym odpoczynku ruszamy na spotkanie z najmniejszym Parkiem Narodowym w naszym kraju.

Ojcowski Park Narodowy

W zasadzie pierwsze próby ochrony przyrody na tym terenie sięgają już XIX wieku. Nadmierna eksploatacja lasów, wycinanie wierzchowiny jurajskiej było całkowicie bezkarne, gdyż ówczesne prawodawstwo nie przewidywało żadnych sankcji na sprawców takowych czynów. Namuliska jaskiń były bezkarnie rozkopywane, Wydobywano z nich materiały nawozowe czy też odłamywano nacieki. Jedną z osób mających największy wkład w ochronę Ojcowa był Jan Zawisza, który stopniowo wykupywał Dolinę Prądnika. Tą samą drogą poszedł kolejny właściciel Ojcowa Ludwik Krasiński. Polacy nie pozostawali obojętni wobec panującego wandalizmu i tym samym spółka akcyjna założona przez Adolfa Dygasińskiego wykupiła zamek w Pieskowej Skale i otaczający go teren. Jednakże tym podobne poczynania nie miały większego wpływu na zakres ochrony przyrody. Sytuacja uległa zmianie dopiero w okresie międzywojennym, gdy do życia powołano Państwową Radę Ochrony Przyrody. Rada przygotowała monografię z opisem i granicami przyszłego rezerwatu. Ideę utworzenia Parku udało się jednak przeforsować dopiero w 1956 roku.

Zjeżdżamy z głównej drogi, skręcając w lewo i ciągnącą się w dół trasą zmierzamy do centralnej części parku. Z każdym kolejnym zakrętem zza gęsto porośniętego lasu wyłania się coraz więcej fragmentów ostańców, największej atrakcji, celu każdego wypadu na Wyżynę Krakowsko-Częstochowską. Tuż przed końcem zjazdu zatrzymuje nas dwójka innych rowerzystów pytająca jak daleko jeszcze będą musieli wjeżdżać pod górę. Szczęśliwie dla nich nie jest to szczególnie długi fragment wspinaczki.

Ojcowski Park Narodowy – Brama Krakowska

Ostatni zakręt i naszym oczom ukazuje się Brama Krakowska, punkt początkowy, ale także jedna z najsłynniejszych atrakcji Ojcowa, od której swoją przygodę z Parkiem zaczyna w zasadzie każdy turysta. Moje osobiste spostrzeżenia odnośnie Bramy trochę mijają się z wcześniejszymi wyobrażeniami. Mianowicie oczekiwałem czegoś bardziej okazałego, wyższego, bardziej monumentalnego. Nie musiałem jednak zbyt długo czekać na swoje zadowolenie. Wystarczyło odwrócić się by zobaczyć pięciopalczastą rękawicę wznosząca się, wyrastającą jakby kilkanaście metrów przed skałami znajdującymi się tuż za nią. To właśnie te samotne ostańce, gdzieś jakby zagubione, nie mające żadnego towarzystwa obok siebie robią na nas największe wrażenie. Epickie, majestatyczne wapienne skały wyniośle górujące nad jakimś bezbronnym, rozsypującym się domkiem, stodołą, porośnięte gdzieniegdzie skąpo zielenią spoglądają od lat na przybyszów z zewnątrz. I po raz kolejny do pełni szczęścia i piękna brakuje tych kilku bezcennych promieni słońca.

Skały wapienne w Ojcowskim Parku Narodowym

Jadąc wzdłuż Doliny Prądnika, spoglądamy z nutką zazdrości na idyllicznie stojące po lewej stronie budynki agroturystyk, w których nie dane nam było przenocować. Trudno się dziwić. Przecież mamy długi, sierpniowy weekend. Wielu ludzi wyjechało odpocząć od miejskiego zgiełku, zaszyło się w pięknie i ciszy niezwykłej natury. Skręcamy w lewo i udajemy się do jednego z tutejszych lokali na posiłek. Przeważa kuchnia regionalna, a niekwestionowanym liderem jest tutejszy pstrąg. Naszą ucztę zaczynamy jednak dość nietypowo, a mianowicie pieczonym ziemniakiem z twarogiem, czy jakby to powiedzieli poznaniacy pyrą z gzikiem. Stolik obok zajmują Hiszpanie podziwiający stojącego obok psa, a przy okazji wykłócający się między sobą o to, jakiego gatunku to zwierzę.

Kończymy posiłek i kontynuując swoją przejażdżkę po drugiej stronie rzeki, zasiadamy w kolejnym z tutejszych lokali kulinarnych, by z zza przeszklonego okna podziwiać piękno przyrody. To miejsce wydaje się być rajem na ziemi, ucieleśnieniem spokoju, perełką ukrytą pośród skał w rzecznej dolinie. Rzadko kiedy mam ochotę wracać do jakiegoś miejsca ponownie. Ojców jednakże zauroczył mnie do tego stopnia, że już zastanawiam się kiedy można by tu wrócić na dłużej, z jakimi innymi miejscami wartymi odwiedzenia byłoby możliwe połączyć kolejną wizytę. Przecież tuż obok jest Pieskowa Skała ze słynną maczugą Herkulesa. Początkowo mieliśmy tam pojechać, ale mimo iż rower daje ogromną swobodę, poczucie wolności, często też narzuca pewne ograniczenia. Siłą rzeczy nie jesteśmy w stanie przebywać nie wiadomo jakiej liczby kilometrów każdego dnia. Chcąc przy okazji rozkoszować się pięknem krajobrazów musimy iść na pewne ustępstwa brutalnie nakreślane przez nasze dwa kółka. Otóż gdybyśmy chcieli wjeżdżać rowerem w każde miejsce, tak jak to często czynimy podróżując autem, nie starczyłoby nam życia, by obejrzeć wszystkie interesujące nas miejsca. Cóż, do Ojcowa na pewno wrócimy, a wtedy nadrobimy to, na co nie wystarczyło czasu tym razem. Dzień dobiega końca, a my udajemy się w drogę powrotną do pokoju. Tym razem to my musimy się wspinać. Na szczęście to już ostatni podjazd tego jakże ciekawego dnia!

Szlaku Orlich Gniazd ciąg dalszy

Kolejnego dnia aura jest już dużo bardziej łaskawa. Co prawda niebo dość gęsto pokryte chmurami, ale nie pada. Opuszczamy pokój, wsiadamy na rowery i ruszamy drogą krajową w kierunku Olkusza. Wczoraj odbiliśmy z głównego szlaku by podziwiać piękno Ojcowa. Pierwsze osiemnaście kilometrów jest dość szybkie. Po drodze zatrzymujemy się tylko na małe zakupy i kilka kilometrów przed Olkuszem skręcamy w lewo w kierunku wsi Zimnodół, by tam znowu znaleźć się na naszej ścieżce rowerowej. Początek znowu dość mocno piaszczysty, nierówny, ale chwilę później jesteśmy już w Olkuszu. Krótki postój na kawę i ruszamy dalej. Miasto nie sprawia dobrego wrażenia. Niestety zatrzymało się w czasie. Brak jakichkolwiek remontów, sypiące się budynki, nieodmalowane barierki na mostach, to wszystko w połączeniu z pochmurnym niebem wprawia w dość depresyjny nastrój.

Zamek w Rabsztynie

Z Olkusza kierujemy się w stronę Rabsztyna trasą Orlich Gniazd. Końcowy jej fragment wiedzie traktem leśnym, by w najbardziej nieoczekiwanym momencie wyjechać na polanę, na której wyrasta monumentalny zamek, a w zasadzie jego ruiny. To pierwsze na naszym szlaku tak zwane Orle Gniazdo. Zjeżdżamy na asfalt, skręcając w lewo i okrążając zamek. Zostawiam rower na dole i udaje się schodami ku górze by dojść do mostku prowadzącego do wejścia zamku. Na lewo od przejścia rozciąga się zielona polana posiana gdzieniegdzie namiotami. Obchodzę zamek dookoła, podziwiając jego mury.

Szlak Orlich Gniazd – Zamek w Rabsztynie

Zamek w Rabsztynie, jedna z największych atrakcji Jury Krakowsko-Częstochowskiej, stanowił element systemu fortyfikacji mającej spełniać funkcję obronną zachodniej granicy Małopolski i strzec drogi handlowej z Krakowa na Śląsk. Nazwa zamku w tłumaczeniu z niemieckiego Rabenstein oznacza Kruczą Skałę. Zamek górny powstał w drugiej połowie XIII wieku, a dopiero później dobudowano kamienną wieże obronną. Nie ma jasnej odpowiedzi na pytanie kto wybudował zamek. Krąży jednak kilka hipotez. Jedna mówi o rodzie rycerskim Toporczyków z Morawicy, inna wspomina działalność króla Wacława II lub biskupa krakowskiego Jana Muskaty. Zamek górny nie należał do okazałych, dużych budowli. To spowodowało, iż postanowiono zbudować zamek średni, a na przełomie wieków XIV i XV zamek dolny. Po śmierci króla Kazimierza Wielkiego zamek przeszedł w ręce rodu Leliwitów – Melsztyńskich. W 1412 roku przeprowadzono częściowy remont budowli. Po śmierci Spytka z Melsztyna, dzierżawcy zamku, majątek został skonfiskowany i stał się siedzibą królewskiego starostwa. Następnie zamek trafił w ręce Andrzeja Tęczyńskiego. W 1461 mieszkańcy zabili Tęczyńskiego. Jego syn, który został starostą przyjął nazwisko Rabsztyński. Od początku XVI wieku zamkiem władały trzy pokolenia rodu Bonerów. W 1592 roku starostą rabsztyńskim został Mikołaj Wolski. Na miejscu zamku dolnego postanowił wznieść pałac, a jego budowę dokończył Zygmunt Myszkowski, kolejny starosta. W 1657 roku zamek spalili Szwedzi, a po Potopie został częściowo odbudowany. W XVIII wieku u podnóża zamku wybudowano dwór starościański i folwark, a zamek popadł w ruinę. Na początku XX wieku runęła wysoka, zamkowa wieża. W 1900 roku zamek stał się własnością gminy Olkusz. Od tego momentu poczyniono szereg prac rekonstrukcyjnych. Co ciekawe, co roku w pierwszy weekend lipa pod zamkiem odbywają się turnieje rycerskie.

Kończę swój obchód, wracam na dół, gdzie Blondynka ucina sobie pogawędkę z jakąś kobietą, która w międzyczasie wraz z rodziną podjechała pod zamek autem, pytając którędy można wejść na jego szczyt. Wjeżdżamy z powrotem na szlak, kontynuując drogą gruntową biegnącą na skraju lasu, aż do kolejnej wsi. Na szlaku nie pozostajemy jednak długo, gdyż kolejnym celem, znajdującym się tak naprawdę dość niedaleko jest unikatowa w skali kraju Pustynia Błędowska, jedna z największych atrakcji Jury Krakowsko-Częstochowskiej.

Słów kilka o Parku Krajobrazowym Orlich Gniazd

Ostatni fragment prowadzący do punktu widokowego to krótki ale bardzo stromy podjazd. Uparcie podjeżdżam, rezygnując z podprowadzania roweru. Nawiasem lokalni odpowiedzialni za promowanie regionu mogliby pokusić się o lepsze oznaczenie dojazdu do pustyni. Sam obszar pustyni i okolic należy już do Parku Krajobrazowego Orlich Gniazd założonego w 1980 roku. Park o powierzchni 475 kilometrów kwadratowych położony jest na terenie dwóch województw, małopolskiego i śląskiego. Jego najbardziej charakterystycznych elementem są pasma skalne, samotne wzgórza i ich zgrupowania, ale także grzbiety skalne z osadzonymi weń licznymi skałkami. Skały wapienne składające się na krajobraz jury podlegają wietrzeniu chemicznemu z udziałem wody od setek milionów lat. Są to tak zwane procesy krasowe. Poza słynnymi ostańcami Park obfituje w liczne jaskinie. To właśnie uwarunkowania terenu sprawiły, iż jego powierzchnia od lat była zamieszkiwana przez ludzi, a jaskinie wykorzystywano jako schroniska skalne. Najstarsze ślady ludzkości sprzed 120-150 tysięcy lat pochodzą z Jaskini Biśnik znajdującej się nieopodal Zamku w Pilczy. Z biegiem lat wraz ze zmianą trybu życia budowano osady, warownie i zamki usytuowane na trudno dostępnych wzniesieniach. Z uwagi na usytuowanie nazwano je Orlimi Gniazdami.

Pustynia Błędowska

Wracając jednak do myśli o Pustyni Błędowskiej, za jej początki można uznać przełom XIII i XIV wieku, kiedy to dokonywano wyrębu lasów na potrzeby kopalni hut srebra i ołowiu. Teren obfitował w piaski pochodzenia lodowcowego dzięki czemu powstały wydmy i murawy napiaskowe. Dla ich ochrony utworzono tu między innymi Obszar Natura 2000. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych sztucznie wprowadzono tu wierzbę ostrolistną, po czym nastąpiła sukcesja wtórna okolicznych drzew. Na części obszarów sadzono także sosnę zwyczajną, co spowodowało zmniejszenie odkrytych piasków.

Szlak Orlich Gniazd – Pustynia Błędowska

Flora Pustyni Błędowskiej to ponad 350 gatunków roślin. Rzeka Biała Przemsza dzieli pustynię na dwie części północną i południową. Na wschodnim brzegu pustyni znajdują się Staw Czerwony i Zielony, powstałe w XIX wieku w wyniku zalania kopalni rud żelaza. W okolicach znajdują się również dwa inne obszary Natura 2000, a mianowicie Ostoja Środkowojurajska i Jaroszowiec, gdzie ochronie podlegają zbiorowiska lasów bukowych, wapienne ściany skalne oraz jaskinie, miejsce nietoperzy. Od czasów II wojny światowej obszar Pustyni Błędowskiej wykorzystywano jako poligon wojskowy. Tu również wystrzelono pierwszą polską rakietę wysokościową, jak i nakręcono Faraona.

Szlak Orlich Gniazd – Otulina Pustyni Błędowskiej
Szlak Orlich Gniazd – Pustynia Błędowska w oddali

Ostatnie spojrzenia na otuloną gęstym lasem Pustynię, szybki zjazd w dół i udajemy się w kierunku Jaroszowca, by wrócić jak najszybciej na Szlak Orlich Gniazd. Tu po raz kolejny nasuwa mi się myśl, że niektóre jego fragmenty poprowadzono na siłę, bez jakiejkolwiek analizy. Kamienista dróżka, która co najwyżej nadaje się do wymagających leśnych spacerów pnie się coraz wyżej, wprowadzając nas coraz głębiej w las. Na szczęście chwilę później znajdujemy się już z powrotem na asfalcie. Można by pomyśleć, że przecież to właśnie las, bezpośrednie obcowanie z przyrodą sprawia największą radość w podróżach rowerowych. Niewątpliwie, jednakże ścieżki rowerowe muszą być poprowadzone z rozwagą, gdyż fragment jak ten, może doprowadzić tylko do frustracji i raczej zepsuć całą przyjemność wyjazdu.