Spoglądam za okno i widzę po raz trzeci ten sam obrazek. Zmęczenie? Chyba nie do końca, gdyż po raz trzeci samolot skręca w lewo i próbuje podejść do lądowania. Zgodnie z informacjami pilota już pół godziny temu powinniśmy wylądować. Pasażerowie stają się coraz bardziej niecierpliwi. To huragan Leslie, o którym będzie w najbliższych dniach bardzo głośno. Koniec końców koła samolotu z impetem uderzają o płytę lotniska. Można odetchnąć z ulgą. Potwór wylądował, a my wychodząc na zewnętrz musimy się zmierzyć z tym co dopiero nastąpi. Pracownicy lotniska nie podstawili ani autobusu, ani rękawa, tym samym drogę do sali przylotów musimy przebiec w ulewie będącej niczym innym jak ścianą deszczu wspieraną silnie wiejącym wiatrem. To właśnie dlatego nie mogliśmy wylądować.
Przemoczeni do suchej nitki wchodzimy na salę przylotów i udajemy się na stację odjazdu metra. Kupujemy bilety i ruszamy w stronę centrum. Deszcz pada coraz mocniej, wiatr wieje coraz silniej, a przecież z centrum do hostelu mamy do pokonania blisko 800 metrów.
Wysiadamy na stacji docelowej i walcząc z niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi próbujemy dostać się do naszego lokum. Mój pomysł założenia klapek na nogi nie był wcale głupi, gdyż moje trampki, jak się niebawem okaże, do niczego się nie nadadzą przez kilka kolejnych dni. Idąc w górę po stromych ulicach Porto w końcu znajdujemy nasz hostel, meldujemy się i tak kończymy nasz pierwszy wieczór w stolicy wina. Cały wyjazd zaczyna się niezbyt ciekawie, ale to tylko złe preludium do jednej z najciekawszych przygód życia.
…
Kolejnego dnia o poranku pogoda również nie jest dla nas łaskawa. Schodzimy na śniadanie i wpatrujemy się w okna, obserwujemy jak deszcz nieustannie obija się o wyłożoną płytkami posadzkę. Inni goście hostelu również z nadzieją patrzą przez okno, spoglądają w niebo, próbując doszukać się choć najmniejszej luki w pokrytym gęstą warstwą chmur niebie. Chwilami wydaje się, że wiatr już przegnał co najgorsze i możemy udać się w miasto, ale kilka sekund później znów zaczyna padać. Koniec końców decydujemy się na wyjście z hostelu. Moje trampki są całkowicie przemoczone. Nie pozostaje mi nic innego jak wyjście w gumowych klapkach.

Nasz dzień rozpoczynamy na Rua Santa Catarina, jednej z głównych ulic Porto. Stromym zejściem poruszamy się coraz niżej, w stronę rzeki Douro. Już pierwsze kroki, pierwszy spacer, pierwsze zderzenie z drugim co do wielkości miastem Portugalii uświadamia nas, że Porto jest dość zaniedbane i potrzebuje olbrzymich nakładów finansowych na przeprowadzenie koniecznych prac renowacyjnych. Fasady starych, zabytkowych kamienic co prawda pokryte są całą gamą różnokolorowych azulejos, jednakże gdy przyjrzymy im się z bliska, nie trudno dostrzec, że pojedyncze, a często całe rzędy płytek już dawno poodpadały od ścian. Stare drewniane okna, czy też pordzewiałe stalowe balkoniki nigdy nie zostały wyczyszczone i wymalowane na nowo. Nikt także nie pokusił się o ukrycie instalacji elektrycznych pod warstwą tynku. Ośniedziałe druty zwisają wzdłuż rynien, odbierając dużą część uroku portugalskim budynkom. To samo tyczy się niedbale zainstalowanych urządzeń klimatycznych, które nijak mają się do charakteru tutejszych budowli. Z jednej strony trudno się dziwić takowemu stanowi rzeczy. Portugalii brakuje pieniędzy na przeprowadzenie koniecznych prac naprawczych, a spacerując po największych miastach w kraju trudno sobie wyobrazić jakie sumy byłyby potrzebne, żeby architektoniczną część kraju doprowadzić do porządku. Z drugiej strony mentalność i południowy styl życia nie do końca idą w parze z porządkiem i czystością. Tym samym trudno się dziwić, iż mało komu przeszkadzają sypiące się fasady kamienic, czy pozostawione na pastwę losu pustostany.

Nie przyjechaliśmy tu jednak narzekać. Porto, jak zresztą cała Portugalia ma do zaoferowania turystom bardzo wiele. Pierwszym zabytkiem, który odwiedzamy jest Kościół Świętej Trójcy, jedna z największych atrakcji Porto.
Kościół Świętej Trójcy (Igreja da Santíssima Trindade)
Wspomniany Kościół Świętej Trójcy w Porto powstał w XIX wieku. Wchodzi w skład budynków złożonych z kompleksu szpitalnego Zakonu Świętej Trójcy założonego w 1755 roku po zlikwidowaniu Zakonu Dominikanów.
Budynki zostały zaprojektowane przez architekta i inżyniera wojskowego Carlosa Amarante w pierwszym latach XIX wieku, jednakże cały plan ostatecznie został zmieniony w 1818 roku przez José Francisco. Kościół w style neoklasycystycznym z elementami barokowymi powstał dopiero na początku XX wieku.

We wnętrzu kościoła przeważa marmur, jednakże bardzo ujmujące są również pozłacane drewniane rzeźby, w szczególności ołtarz stworzony przez architekta José Marquesa da Silvę.
Urokliwa jest również zewnętrzna fasada ozdobiona w niektórych miejscach niebieskimi azulejos. W końcu jesteśmy w Portugalii. Azulejos są zatem wszechobecnym elementem tutejszej architektury. Sam plac, na którym znajduje się kościół również jest bardzo przyjemnym miejscem, gdzie w gorące dni można ukryć się pod dającymi cień koronami porastających go drzew.
W kościele mieliśmy spędzić w zasadzie tylko kilkanaście minut i ruszyć dalej. Koniec końców zostajemy tu na mszy, gdyż pogoda znowu nam płata figla i na zewnątrz pada rzęsisty deszcz. Jest niedzielne przedpołudnie. Patrząc na pustki w kościele trudno zgodzić mi się z twierdzeniem o rzekomej religijności Portugalczyków. To już chyba tylko pozostałość kościołów na rogu każdej ulicy. Kościołów będących pustymi świątyniami, gdzie dziś co najwyżej w ciszy i kontemplacji możemy zanosić prywatne modlitwy przed ołtarz, bądź też w skupieniu podziwiać zniewalającą architekturę i bogactwo epoki baroku.
Ratusz Miejski (Câmara Municipal do Porto)
Kawałek dalej na południe położony jest Câmara Municipal do Porto, czyli nic innego jak Ratusz Miejski miasta Porto. Już sam plac Praça do Município, na którym znajduje się ratusz sprawia pozytywne wrażenie. Przestrzenny, porośnięty z każdej ze stron drzewami, z fontanną pośrodku, pozwala na chwilę przystanąć i spojrzeć na wspaniały ratuszowy gmach górujący nad tą częścią miasta.
Budowa rozpoczęła się w 1920 roku zgodnie z wizją projektu António Correia da Silvy i została ukończona w 1955 roku. Na środku ratuszu wznosi się na wysokość 70 metrów imponująca wieża z zegarem wygrywającym melodie, mającym ogromne znaczenie dla życia społecznego mieszkańców Porto. Statua stojąca tuż przed główną fasadą jest dziełem autorstwa Barata Feio. Powstała w 1954 roku i przedstawia poetę Almeidę Garretta, który żył w latach 1799 do 1854. Ów poetę uznaje się za najwybitniejszego przedstawiciela epoki portugalskiego romantyzmu. Część życia spędził w Anglii, by tuż przed śmiercią zostać ministrem spraw zagranicznych. Był też inicjatorem powstania Portugalskiego Teatru Narodowego.

Z Praça do Município kierujemy się w stronę jednej z największych atrakcji Porto Mercado do Bolhão, jednakże jak się okazuje został on tymczasowo przeniesiony i nie możemy go odnaleźć. Cóż, zajmiemy się tym jutro. Największe wrażenie targ robi z pewnością z samego rana, także pozostały dziś czas lepiej przeznaczyć na zwiedzanie wszystkiego co na zewnątrz.
Idziemy zatem dalej wzdłuż słynnej Rua de Santa Catarina, mijając sklepy odzieżowe, tłumy ludzi i legendarną, najstarszą w Porto kawiarnię Majestic Café. Co prawda lokal jest jeszcze zamknięty, jednakże uchwycenie budynku na zdjęciu graniczy z cudem, gdyż do jego drzwi i szyb przyklejony jest nieustannie tłum gapiów. Jej historia sięga 1921 roku, kiedy to instytucja o nazwie Elite założyła kawiarnię przy Rua de Santa Catarina zaprojektowaną w stylu secesyjnym przez João Queiroza. Kawiarnia stała się miejscem spotkań bohemy, intelektualistów i artystów. Bywali tu chociażby słynny portugalski admirał Gago Coutinho, czy też aktorka Beatriz Costa. W latach 60 XX wieku kawiarnia straciła na zainteresowaniu ze względu na swoisty letarg kulturowy w Portugalii. Żeby sytuacja uległa zmianie, w 1983 roku kawiarnia otrzymała miano budynku interesu społecznego. Dziś jest jednym z najznamienitszych przykładów architektury secesyjnej i jednym z najbardziej obleganych miejsc w Porto.
Kościół Świętego Ildefonsa (Igreja de Santo Ildefonso)
Kierując się dalej na południe Rua de Santa Catarina docieramy do jednego z moich ulubionych zabytków w Porto, miejsca, którego zwiedzając miasto pominąć nie wolno, a mianowicie Kościoła Świętego Ildefonsa.
Budowę kościoła ukończono w 1739 roku, a jego najbardziej urokliwą częścią jest fasada w przeważającej części pokryta błękitnymi azulejos, których jest tu rzekomo ponad 11 tysięcy. Przedstawiają one życie Świętego Ildefonsa, jak i historie z ewangelii. Kościół został nazwany ku czci Ildefonsa z Toledo, biskupa tegoż hiszpańskiego miasta w latach od 657 do 667.
Dzisiejsza świątynia stoi na miejscu znajdującej się tu wcześniej kaplicy niejakiego Alifona. Gdy zajrzymy do środka, dostrzeżemy ołtarz zaprojektowany przez włoskiego architekta Nicolau Nasoni. Jego inne dzieła, jak chociażby Torre Dos Clérigos, katedrę, czy też kościół Igreja de Santa Marinha możemy podziwiać w innych częściach miasta.

Przy zabytkach robi się coraz bardziej tłocznie, a na niebie znowu pojawiają się gęste chmury zmuszające nas do otwarcia parasola. Wąskimi uliczkami ruszamy w stronę jednego z najważniejszych miejsc w Porto, a mianowicie katedry. Mijamy nadgryzione zębem czasu budynki. Poniszczone fasady, zardzewiałe balkony nie budzą już naszego zdziwienia. Przechodzimy obok Teatru Narodowego São João i kilkanaście minut później docieramy do katedry.
Katedra w Porto (Sé do Porto)
Katedra w Porto powstała w XII wieku z inicjatywy biskupa Hugo. Świątynia jest dziś znana pod różnymi innymi nazwami, które świadczą o ścisłym związku z kultem maryjnym. Nikogo nie powinno zatem dziwić, jeśli w odniesieniu do katedry usłyszy określenia takie jak Igreja de Santa Maria do Porto, de Nossa Senhora do Porto, da Eterna Salvação, Nossa Senhora da Vandoma.
Cechy stylu barokowego budowla zyskała po przebudowie w XIII wieku. W kolejnym wieku dobudowano klasztor w stylu gotyckim. W XIV wieku odbyły się tu ślub króla Jana I z królową Filipą Lancaster.
Kolejnych zmian dokonywano na przełomie XVII i XVIII wieku. Zmieniono portal, północną fasadę, kaplicę główną, jak i kaplicę Błogosławionego Sakramentu, w której umieszono dużych rozmiarów srebrny ołtarz, dzieło złotników z Porto. Oglądając ołtarze w poszczególnych kaplicach można doszukać się tu szeroko rozpowszechnionego kultu maryjnego. Zresztą sama Maryja jest patronką miasta Porto.

Tuż obok katedry znajduje się Pałac Episkopatu, którego historia sięga XII wieku.
Z Placu Katedralnego udajemy się w kierunku chyba najsłynniejszego mostu w tej części Europy.
Most Dom Luis I (Ponte Dom Luís I)
Ów most jest chyba najbardziej znanym symbolem miasta i jedną z największych atrakcji Porto. Jego konstrukcja przywołuje na myśl znaną na całym świecie konstrukcję wieży Eiffla w Paryżu. Nieprzypadkowo, gdyż twórcą mostu był uczeń wielkiego francuskiego mistrza architektury, niemiecki projektant Téophile Seyrig. Budowla została ukończona w 1886 roku na cześć króla Ludwika I. Cała 385-metrowa konstrukcja jest dwukondygnacyjna, z czego górna część jest udostępniona dla pieszych i linii metra, natomiast dolna zarówno dla pieszych jak i samochodów.

Przechodzimy górną częścią na drugą stronę rzeki Douro, do miejscowości Vila Nova de Gaia. To właśnie dopiero po drugiej stronie można uchwycić najbardziej spektakularny widok na stolicę wina Porto. Robimy kilka pamiątkowych zdjęć i krętą dróżką schodzimy do dolnej części miasta.

Po drodze mijamy kolejne pustostany, sypiące się ruiny bez dachów, zasypane stertami śmieci, śmierdzące, często pełniące schronienie dla ludzi bezdomnych. Cóż, to nie pierwszy raz, nie pierwsze miejsce, które krzyczy o pomoc, które potrzebuje solidnego zastrzyku finansowego pozwalającego na podniesienie się z kolan.


Most widziany z dołu robi chyba jeszcze większe wrażenie, niż z góry. Kierujemy się w stronę słynnej alei rozciągającej się wzdłuż brzegu rzeki Douro. Wszechobecny zapach smakowitych ryb i owoców morza, lejące się wino, stoliki pełne ludzi w restauracjach, stojące łodzi wypełnione po brzegi beczkami z winem ze słynnej doliny Douro i ciągnące się wzdłuż piwnice tak legendarnych winnic jak Sandeman, czy Cálem, to znak firmowy prawego brzegu uśpionej, powoli płynącej rzeki.

Ale prawy brzeg rzeki to już nie Porto, a Vila Nova de Gaia, miasto słynące właśnie z piwnic, gdzie przechowywane jest wino Porto. Jeśli ktoś ma ochotę może je zwiedzić, skosztować serwowanego tam wina, dowiedzieć się czegoś więcej o jego produkcji. Mu z tej możliwości rezygnujemy, gdyż wolimy zwiedzić winnice w samej dolinie Douro, niż tylko piwnice, gdzie wino jest przechowywane. Oddajemy się zatem błogiej przechadzce brzegiem rzeki i rozkoszujemy się pierwszymi promieniami słońca pojawiającymi się na niebie.

Ale jest jeszcze lewy brzeg rzeki, drugi deptak, tuż u podnóży legendarnej dzielnicy Ribeira. Ażeby się tam dostać wykorzystujemy dolną część mostu i powolnym spacerem przechodzimy na drugą stronę. Spędzamy tu kilka dłuższych chwil, spoglądając na statki wycieczkowe udające się w rejsy po Douro, kupujemy kilka drobnych pamiątek, jak i podziwiamy kolorowe, skąpane w pełnym słońcu i nie tak zniszczone jak w innych częściach miasta kamienice.
