Późnym popołudniem wracamy do stolicy. Zostawiamy auto przed naszym lokum i udajemy się w ostatni spacer po stolicy. Dzień kończymy w niezwykle klimatycznej restauracji Munga Kelder, tej która zwróciła naszą uwagę dzień wcześniej. Lokal znajduje się w piwnicy. Ściany wymalowane na biało, kamienne łuki wiszące nisko nad głowami, wysokie drewniane krzesła i lekko tlące się światło wytwarzają niezwykle intymną atmosferę. Jednak tym co najważniejsze jest oczywiście jedzenie. Naszą ucztę rozpoczynamy od wina i deski serów, ale zanim na stole pojawi się nasze zamówienie, kelnerka proponuje nam chleb własnego wypieku z masłem karmelowym, również wytwarzanym przez lokal. Propozycja okazuje się strzałem w dziesiątkę. Świeży, jeszcze ciepły chleb w połączeniu z karmelem rozpływa się w ustach. Chwilę później, gdy na stół trafia wino i sery, pani dopytuje jak smakował chleb. Gdy tylko widzi nasze zachwyty, przynosi kolejną porcję. Na główne danie dwie propozycje rybne, sandacz i pstrąg. Nie dane mi było zjeść pstrąga na Łotwie, tym samym doczekałem się w końcu na sam finał wyprawy po krajach bałtyckich. Ponadto testujemy jeszcze selekcję lokalnych porterów, spędzając w Munga Kelder fantastyczny wieczór będący zwieńczeniem całego wyjazdu do Litwy, Łotwy i Estonii. Zachwycił nas nie tylko wystrój, atmosfera panująca w lokalu jak i błogie jedzenia, ale również niesamowita obsługa klienta, o którą tak trudno w dzisiejszych czasach. Tu naprawdę można było się poczuć traktowanym jak gość, a nie jak kolejna okazja do zarobku.

Estońska uczta w Munga Kelder

Parnawa na pożegnanie

Tallinn opuszczamy krótko przed godziną 9:00 rano. Dwie godziny później jesteśmy już w Parnawie. W zasadzie miasto od roku 1838 stopniowo zyskiwało na popularności jako resort nadmorski. Co prawda w 1944 roku, kiedy wojska radzieckie przepędzały z tutejszych terenów Niemców, duża część miasta uległa zniszczeniu. Na szczęście Stare Miasto zostało w dużej mierze odbudowane. W zasadzie nie mamy z miastem związanych żadnych większych planów. Auto zostawiamy nieopodal rzeki przepływającej przez miasto i udajemy się na spacer do pobliskiego parku, by chwilę później usiąść na ławce na nadmorskim deptaku. Plaże są oczywiście jeszcze puste, gdyż pogoda nie pozwala na leniwe wylegiwanie się na piasku. Sytuacja zmieni się całkowicie w trakcie wakacji szkolnych, kiedy to Parnawę zaleje fala turystów. Przechodzimy jeszcze drewnianą kładką ciągnącą się nad bagnistym, trawiastym terenem i udajemy się z powrotem w stronę miasta, by zjeść obiad, obejrzeć jeszcze starą część Parnawy wraz z jej charakterystycznymi kolorowymi domkami i ruszyć w dalszą drogę. Drogę do domu.

Największe atrakcje Estonii – Parnawa

Kilka słów na zakończenie

Ze wszystkich trzech krajów bałtyckich największe wrażenie zrobiła na mnie Łotwa. Poza tętniącą życiem stolicą znajdziemy tu bardzo ciekawą przyrodę, Park Narodowy Gauja, w którym możemy odpocząć od zgiełku miast, interesującą architekturę, wspaniałe jedzenie i coś dla smakoszy piw, a mianowicie cały szereg lokalnych trunków.

Po drugiej stronie bieguna ustawiłbym Litwę, która nie zaproponowała nam nic, czym moglibyśmy się zachwycić. Zbyt przewidywalna, monotonna, po prostu nijaka nie zagości w naszych wspomnieniach na długo.

Po środku Estonia, z najpiękniejszą i najbardziej klimatyczną starówką w Tallinnie, jak i równie ciekawą, różnorodną przyrodą w Parku Narodowym Lahemaa. Tak naprawdę jedynym co odbiera uroku temu najbardziej na północ wysuniętemu krajowi z wymienionej trójki jest mocno odciśnięte piętno czasów radzieckich, widziane w zasadzie na każdym kroku. Sypiące się, przygnębiające blokowiska na obrzeżach miast niestety siłą rzeczy sprawiają, że trudno przedstawiać Estonię w samych superlatywach.

I koniec końców Helsinki, których celowo nie chcę zestawiać z pozostałymi odwiedzonymi krajami, gdyż biorąc pod uwagę wielkość Finlandii, byłoby dalece krzywdzące stawiać ją w klasyfikacji na podstawie jednego dnia spędzonego w stolicy. A same Helsinki? Ot, miasto jak miasto, nie ma sobą do zaoferowania nic spektakularnego pod względem architektury. Czyste, zadbane, ale po prostu niespecjalnie ciekawe. Jedyne co zachwyciło mnie w Helsinkach to fantastyczne jedzenie i niezwykła uprzejmość na linii obsługa – klient.

Jest jeszcze jedna cecha wspólna dla wszystkich odwiedzonych przez nas krajów. Otóż kierowcy sztywno trzymają się przepisów ruchu drogowego i jeśli w terenie zabudowanym stoi znak ograniczenia prędkości do 50 km/h, nikt nie odważy się jechać szybciej. Takowy stan rzeczy w naszej kochanej ojczyźnie pozostaje tylko pobożnym życzeniem.