Dopada mnie straszne zmęczenie. Całą noc spędziłem na lotnisku. Znowu pogrążam się w marzeniach o ciepłym, przytulnym łóżku. Na takowe luksusy przyjdzie mi niestety jeszcze trochę poczekać, więc nie pozostaje mi nic innego jak uzbroić się w cierpliwość. Ostatnie dni pokazały mi jednak, że wszystkie te udogodnienia nie są mi potrzebne, żeby być szczęśliwym, rozkoszować się procesem poznawczym, zagłębiać się w nową kulturę, poznawać nowych, wspaniałych ludzi.
Zajmuję niewygodne jak zawsze miejsce w samolocie przy oknie. Tym razem kobiety ściągają z głów chusty, a ja cierpliwie czekam na start. Wokół mnie ludzie powoli przygotowują się do snu, a ja wyglądam przez małe plastikowe okienko. Samolot rusza, przyspiesza coraz bardziej, by po chwili unieść się nad płytą lotniska. Pod sobą znów widzę niemającą końca liczbę migoczących światełek. Tym razem nie spoglądam na nie ze zdenerwowaniem, lecz z uczuciem tęsknoty obezwładniającym mój organizm.
Wszystko co ma początek musi mieć również koniec. Czuję się spełniony. Zdołałem całkowicie zweryfikować teorię książkową z praktyką i codziennym życiem. Co więcej w pełni zrozumiałem wszystko, co było mi dane przeżyć w ostatnich dniach. Jestem usatysfakcjonowany bardziej, niż mogłem się tego spodziewać. Przebyłem ponad trzy tysiące kilometrów różnymi środkami transportu, bywając w różnych miejscach od północy po południe, spotykając zupełnie innych ludzi, duchownych radykalistów, tradycjonalistów, ludzi naśladujących wzorce zachodnie, wierzących, ateistów. Wszystkich tych ludzi łączyły wspólne cechy, byli niezwykle gościnni, życzliwi i serdeczni. Ta gościnność objawiała się na każdym kroku i skradała moje serce. Hassan na teherańskim bazarze, Amir spotkany w ogrodach golestańskiego pałacu, Hossein, duchowny tradycjonalista, Mohamed sprzymierzeniec zachodu, Reza niezwykle utalentowany student, czy Peyman wybawiciel z największych opresji. Wszystkim tym ludziom byłem przecież zupełnie obcym człowiekiem. Nie wiedzieli o mnie nic, a traktowali mnie jak kolegę, przyjaciela, brata, członka rodziny. Czytałem o irańskiej gościnności, ale nie spodziewałem się aż tak wiele.
Cała ta życzliwość, serdeczność, gościnność, dobro i empatia skryte są pod kopułą dyktatorskiej tyrani penetrującej każdy centymetr osobistego życia Irańczyków. Wszystko to osnute jest nostalgią i tęsknotą za upragnioną wolnością znaną tylko z radia, telewizji czy Internetu. Tą nostalgię widzę również w oczach małej, ślicznej dziewczynki niesionej na ramionach swojego ojca. Dziś się uśmiecha, jest nieświadoma stwarzanych przez wszystkich pozorów, przyjmowania masek, grania narzuconych z góry społeczeństwu ról. Dziś jeszcze niczego nie wie, ale dorośnie i stanie się częścią tej obrzydliwej układanki sterowanej przez aparat religijnego despotyzmu.
Piękny, monumentalny, urzekający, uzależniający, rozkochujący serce bez reszty, pełen bogactw kulturowych, spuścizny historycznej, przepełniony dobrem tworzących go ludzi, niezgłębiony, nieodkryty, nieskazitelny i nieskażony masową turystyką z jednej strony, niebezpieczny, przenikliwy, bezwzględny, okrutny, despotyczny, przerażający, odzierający z prywatności i wolności z drugiej strony. Taki właśnie, Drogi Czytelniku, jest mój Iran.