Już na samym początku mojej wyprawy po kraju byłem świadomy tego, że będę musiał zmienić czasowo swoje plany. Spowodowane to było przybyciem na miejsce dzień później niż zakładałem. Początkowo chciałem zjeżdżać nad Zatokę Perską, ale jeden dzień to za mało. Będąc zatem w Shiraz postanowiłem, że ostatni dzień na irańskiej ziemi spędzę na pustyni i jeziorze słonym, znajdującymi się niedaleko miasta Kaszan. Skontaktowałem się z Mohamedem oznajmiając, że chciałby go odwiedzić jeszcze raz, wracając na północ kraju. Niezmiernie się ucieszył. Do przebycia miałem ponad siedemset kilometrów, a moja podróż trwała całą noc, od późnych godzin wieczornych do świtu. Mohamedowi powiedziałem, iż pojawię się na dworcu o godzinie piątej rano, wezmę jakąś taksówkę i przyjadę do domu. Nie wyraził na to zgody, gdyż postanowił osobiście odebrać mnie z dworca. Na miejsce przybywam planowo, o czym informuję mojego przyjaciela w wiadomości tekstowej. Odpowiada natychmiast, powiadamiając o swoim przybyciu za kilka minut. To niesamowite jaką gościnność prezentuje ten człowiek. Zrywa się można by rzec w nocy, żeby odebrać mnie z dworca. Czekam niewyspany na krzesełkach, a po chwili w drzwiach z mroku wyłania się znajoma twarz.

– Witaj przyjacielu. – obejmuje mnie, pytając jak minęła podróż.

– Doskonale. Jestem trochę zmęczony, gdyż nie zmrużyłem oka. Nie potrafię zasnąć w żadnym ze środków transportu.

– Nie ma problemu, zaraz weźmiesz prysznic i pośpisz trochę.

– Wspaniale.

Wchodzę do znanego mi już salonu, gdzie leży jakaś dziewczyna. To Xu, młoda podróżniczka z Chin.

– Będziesz spał w sypialni? – pyta mnie Mohamed.

– Nie kłopocz się. Tutaj jest w porządku. Mam śpiwór, położę się na dwie godzinki i ruszymy na pustynię.

– Dobrze. Dobrej nocy zatem.

– Dobrej nocy.

Wstaję po krótkim, dwugodzinnym śnie. Jest chwilę po godzinie ósmej. Biorę prysznic, witam się z Shamsi i z nowo poznaną Xu. Wypijamy po filiżance herbaty, a Mohamed proponuje nam śniadanie na pustyni, na co się zgadzamy bez wahania. Pakujemy zatem jedzenie, wodę, aparaty do samochodu i ruszamy w kierunku pustyni, zahaczając po drodze o meczet Agha Bozorg, największy tego typu obiekt w mieście.

Przez piaski pustyni

Żeby dojechać na pustynię musimy przebyć kilkadziesiąt kilometrów częściowo szutrową drogą, a częściowo piaskową, mijając wydmy. Nie chcę nawet myśleć w jakim stanie musi być zawieszenie Peugeota po kilku takich pustynnych przejażdżkach. Na naszej drodze mijamy jedynie stare, zdezelowane ciężarówki transportujące sól z położonych dalej złóż.

W drodze na pustynię Maranjab

W pewnym momencie zjeżdżamy na lewe pobocze. Pora jest jeszcze wczesna, a słońce nie wisi wysoko na horyzoncie, więc to jeden z ostatnich momentów na spożycie śniadania pod gołym niebem.

Rozkładamy koc, rozstawiamy chleb, pomidory, ogórki i termosy z herbatą. I tak w towarzystwie Chinki i Irańczyka mija mi pierwsze w moim życiu śniadanie na pustyni.

Śniadanie na pustyni

Po kilkudziesięciu minutach ruszamy w dalszą drogą. Zbliżamy się do pierwszej z większych wydm, gdzie grupka turystów próbuje wypchnąć zakopanego w piasku jeepa. Robimy sobie kilka zdjęć i jedziemy do punktu kulminacyjnego naszej krótkiej wycieczki.

Mohamed zatrzymuje samochód w odległości kilkuset metrów i informuje, że będzie na nas czekał. Ze względu na swoje problemy z nogą nie byłby w stanie wejść na imponujących rozmiarów wydmę. Ruszamy zatem razem z Xu przed siebie.

Wydmy na Maranjab

Pustynna roślinność

To młoda dziewczyna z prowincji Guandong, która pracowała jako dziennikarka. Porzuciła pracę, by zwiedzać świat. Domyślam się, że pochodzi z dość zamożnej rodziny, gdyż na pytanie co zrobi gdy skończą się jej pieniądze na podróż, odpowiada, że z pomocą przyjdą rodzice. Jej styl podróżowania jest nieco inny niż wszystkich tych, których do tej pory spotkałem na swojej drodze. Xu obiera małą listę krajów, starając się je dogłębnie poznać. W Iranie jest już od czterdziestu dni z jedną, małą przerwą. Musiała opuścić kraj i wrócić z powrotem ze względów formalnych. Zamierza tutaj spędzić jeszcze kolejnych dwadzieścia dni. Jest zapalonym fotografem. Zrobiła już kilka tysięcy zdjęć, zapełniając w ten sposób kilka dość pojemnych kart pamięci oraz nagrała kilkaset podcastów na dyktafonie. To chyba tylko potwierdza sposób podróżowania Azjatów.

Powolnym krokiem zaczynamy wspinać się na najwyższą wydmę w okolicy. Z każdym krokiem, jest coraz ciężej, zapadamy się prawie po kolana w piachu, a każde następne stąpnięcie wydaje się być tym ostatnim. Pot oblewa mnie całego, ale po kilkunastu minutach i ogromnym trudzie włożonym we wspinaczkę, udaje mi się zdobyć szczyt. Było warto. Widok na całą okolicę i ciągnące się w nieskończoność wydmy jest imponujący. Po raz kolejny chylę czoła przed potęgą natury, wytworem boskiej wyobraźni, perfekcjonizmem kreacjonizmu. To moment, w którym człowiek stając w obliczu potęgi, zdaje sobie sprawę jak mało znaczy, jakim niewielkim punktem na mapie świata jest. To doskonała chwila do rozkoszy krajobrazem, do głębokich przemyśleń, które w tak pięknych momentach nie mają tak naprawdę większego znaczenia. To w takich miejscach i takich sytuacjach należy po prostu żyć chwilą.

Wspinaczka na wydmy

Pustynny krajobraz Maranjab

W butach obciążonych dużą ilością wpadającego z każdej strony piachu zbiegamy na sam dół wydmy, doskonale się przy tym bawiąc. Na dole zdejmuję obuwie, wytrzepuję po części piach i wracam do samochodu, gdzie czeka już na nas Mohamed.

– Jak było? – z uśmiechem od ucha w swoim typowym stylu pyta.

– Niesamowite doświadczenie. Fantastyczne, powalające, niewyobrażalne widoki. Byłeś tam już kiedyś? – pytam.

– Oczywiście. To co ruszamy w stronę słonego jeziora?

– Jasne.

Słone jezioro nie takie słone

Wracamy tą samą drogą, by po chwili odbić w jedną z odnóg. W zasadzie dla mnie każda droga wygląda tutaj identycznie. Podziwiam rozeznanie w terenie Mohameda. Słońce praży coraz mocniej, z radia na przemian wybrzmiewają amerykańskie i irańskie utwory. Te drugie dodają atmosferze odrobinę patosu, pozwalają oddać się w całości miejscu.

Docieramy w końcu do punktu docelowego. Niestety efekt wyschniętego jeziora nie robi na mnie zbyt dużego wrażenia, gdyż jego powierzchnia nie jest pokryta bielą. To nie ta pora roku. Musielibyśmy przyjechać w innym terminie. Grunt natomiast jest strasznie suchy, nie ma tam ani kropli wody. Spękana od suszy powierzchnia chrupie pod naszymi nogami. Rzucamy okiem na połacie spękanej ziemi, wsiadamy do auta i udajemy się w drogę powrotną.

Jezioro Savan

Czeka nas ponad godzina jazdy po bezdrożach pustkowia w okropnym upale i suszy. Czuję się trochę jak tytułowy bohater Mad Maxa.

Droga powrotna

Powoli dojeżdżamy do domu i jedynym, o czym w tej chwili marzę, to szybkie wskoczenie pod prysznic.

Pożegnalna herbata i powrót do stolicy

Odświeżony wracam do salonu spędzić ostatnie chwile z Mohamedem, a także ostatnie chwile na irańskiej ziemi. Mój host przygotował dla nas ostatni obiad. Siadam do posiłku i pogrążam się w zamyśleniu. Dochodzi do mnie, że wszystkie piękne przeżycia ostatnich dni dobiegają właśnie końca. Zaczyna do mnie docierać, jak mocne zderzenie z rzeczywistością przeżyję kolejnego dnia, gdy wrócę już do kraju.

– Będzie mi brakować wszystkiego czego tutaj doświadczyłem przez te ostatnie dni. Naprawdę ciężko mi wracać.

– To bardzo wzruszające co mówisz. Zawsze jesteś tu mile widziany, Ty, Twoja rodzina, przyjaciele. To Twój dom. Zawsze wracaj jak do siebie. Pamiętaj o tym.

– Będę pamiętał. Dziękuję.

– A teraz wypijmy pożegnalną herbatę.

Przyszedł czas na pożegnalną filiżankę napoju, w którym się zatraciłem kilkanaście dni temu. Pomagam, a raczej próbuję pomóc w sprzątaniu Mohamedowi, gdyż absolutnie nie wyraża na to zgody.

Powolnie i leniwie chwytam plecak, zakładam buty, udaję się do samochodu. Razem z nami jedzie Shamsi i Xu. Jeszcze zanim przybyłem Mohamed sprawdził wszelkie możliwości połączeń autobusowych ze stolicą i wybrał takie, abym nie musiał już jechać do miasta, tylko wysiadł bezpośrednio na terminalu lotniska. Oczywiście zabukował także bilety, żebym nie musiał się już kłopotać całym procederem. Chciałbym, by ta chwila trwała wiecznie, ale niestety nieubłaganie zbliżamy się do dworca, gdzie będziemy musieli się pożegnać. To moment, w którym trudno cokolwiek jeszcze powiedzieć, gdyż tak naprawdę wszystko zostało już powiedziane. Żegnam się z Xu i Shamsi, a Mohamed wychodzi jeszcze na chwilkę z auta.

– Dziękuję jeszcze raz za wszystko. Cóż więcej rzec?

– To była ogromna przyjemność móc Cię gościć mój przyjacielu. Dziękuję, że dałeś mi tą szansę i przyjechałeś jeszcze raz. Pamiętaj, możesz tu zawsze wrócić jak do siebie. Do zobaczenia. – obejmuje mnie po raz ostatni.

Zabieram plecak, spoglądam po raz ostatni na odjeżdżającego spod dworca białego peugeota i udaję się w kierunku peronu, gdzie czeka już na mnie autobus, który zabierze mnie w stronę lotniska. Jest już po godzinie osiemnastej. Zapada zmrok, ja pokazuję mój bilet kierowcy, wsiadam i powoli ruszam w kierunku stolicy, rzucając ostatnie stęsknione spojrzenia przez okno autokaru.