Około południa docieram do najgorętszej miejscowości kraju, a zarazem do jednego z najstarszych miast świata, Yazd, położonego pośrodku pustyni. To jedyne miejsce, gdzie tak naprawdę nie mam żadnego hosta i zmuszony jestem do poszukiwania noclegu na miejscu, co nie okazuje się zadaniem prostym.

W poszukiwaniu dachu nad głową

Tuż po wyjściu z autobusu, zahacza mnie wysoki, szczupły mężczyzna, o miłym wyrazie twarzy, na oko mający około czterdziestu lat. Tak naprawdę trudno oszacować wiek Persów, gdyż często wyglądają oni na zdecydowanie dużo starszych, niż w rzeczywistości są. Mężczyzna jest taksówkarzem i mówi całkiem przyzwoicie po angielsku, co okazuje się dla mnie wybawieniem, zważywszy na to, że nie wiem dokąd się udać. Pakuję zatem plecak do bagażnika i proszę o zawiezienie mnie do jakiegoś hostelu w centrum. Ląduję w samym środku starożytnej Persji i wraz z taksówkarzem udaję się do przytułku dla turystów. Wchodzimy na patio, a mój nowo poznany kolega pyta obsługę o wolne miejsca. Jak się okazuje wszystko jest zajęte. Pytam zatem o miejsca w pokojach wieloosobowych na podłodze, albo na dachu budynku. Niestety miejsc w salach sypialnych nie ma, a dach o tej porze roku jest zamknięty. Nie pomyślałem o wcześniejszej rezerwacji miejsca, ale tak naprawdę nie wiem czy pomogłoby w jakikolwiek sposób, gdyż w trakcie moich pertraktacji z obsługą przybyło dwóch Włochów trzymających w ręku wydrukowane potwierdzenie rezerwacji. Pracownik hostelu z bezradnym wyrazem twarzy stwierdził, iż nie może ich przyjąć, gdyż miejsc po prostu nie ma. Można zatem przypuszczać, iż mimo dokonanych rezerwacji nie są one respektowane i gdy tylko pojawi się ktoś z plikiem gotówki, otrzymuje natychmiast wolne miejsce w pokoju.

Ruszam zatem do kolejnego hotelu, gdzie jak się okazuje również wszystkie miejsca zostały już zajęte. Taksówkarz wyjmuje telefon i dzwoni do kolejnego miejsca. Jest ono bardziej luksusowe, o ile takiego słowa można w ogóle użyć w kontekście tutejszych lokali, jednakże cena jest dość wysoka. Dzwoni zatem w kolejne miejsce, oddalone trochę od centrum, ale z racji tego, że miasto nie należy do dużych, a cena za nocleg jest akceptowalna proszę go o zawiezienie mnie do ów przybytku.

W drodze pytam go, czy byłby w stanie zorganizować objazdową wycieczkę do trzech, wyszukanych przeze mnie miejsc, oddalonych kilkadziesiąt kilometrów drogi od miasta. Nie może niestety tego zrobić, ale jego kolega zawiezie mnie tam gdzie chcę. Ustalamy cenę i umawiamy taksówkę na kolejny dzień.

W labiryncie uliczek

Rejestruję się w recepcji, w której pracują tylko kobiety, zanoszę swoją torbę do pokoju. W hotelu nie widzę żadnych turystów. Nocują tu raczej tylko i wyłącznie tubylcy. Nie zwlekając zbyt długo udaję się pospiesznie w kierunku starego miasta. Od samego początku zaczynam odczuwać efekty przebywania w najgorętszym mieście w kraju. Słońce uniosło się już ku górze, a jego promienie niemiłosiernie dają się we znaki. Trudno znieść tutejsze temperatury, biorąc jeszcze pod uwagę fakt zakazu chodzenia w krótkich spodniach. Stare miasto robi na mnie piorunujące wrażenie. Jeśli oglądaliście kiedykolwiek hollywoodzką produkcję Książę Persji, to właśnie taka mniej więcej panuje tu atmosfera. Błądzę pośród wąskich uliczek koloru piaskowego skąpanych w promieniach wiszącego wysoko słońca. Szczęśliwie dla mnie uliczki łączą się miejscami w jedną całość jakby labiryntu i pokryte są dachami, gdzie można na moment ukryć się i odetchnąć przed panującą gorączką. Zapasy wody kończą się w zastraszającym tempie, gdyż powietrze jest strasznie suche.

Kobieta pośród uliczek starożytnego Yazd

Dachy budynków w Yazd

Budynki w starej części miasta

Starożytny system wentylacji

Udaję się zatem do jednej z pobliskich restauracji i zamawiam lokalnego drinka z kruszonym lodem, oczywiście pozbawionego alkoholu. Sama architektura lokalu jest bardzo ciekawa. Zasiadam na szerokiej ławce pokrytej dywanem, na której można by się ułożyć ze spokojem do snu. Całość jest częściowo zadaszona, jednakże z podłogi wystają sporej wielkości kopuły będące dachami pomieszczeń znajdujących się poniżej.

Krytycznym okiem o islamie

Chwila orzeźwienia pozwala przywrócić trochę sił i kontynuować dalsze zwiedzanie, które trwa do późnych godzin wieczornych. Zapada zmrok, a ja udaję się na małe zakupy przed wypadem kolejnego dnia na wycieczkę objazdową wokół miasta. Kupuję kilka butelek wody, chleb, a po wyjściu ze sklepu udaję się powolnym krokiem przez bazar w kierunku hostelu. Nagle zatrzymuje mnie pewien starszy pan i zaprasza do swojego stoiska. Wyrafinowaną angielszczyzną zadaje serię tych samych pytań, które zadają wszyscy inni widzący turystów z Europy, po czym wtrąca:

– Chcesz przeczytać moją książkę?

– Napisał Pan książkę?

– Tak, oczywiście. – ostentacyjnie otwiera szufladę w biurku i wyciąga maszynopis.

Zagłębiam się w lekturę fragmentów ów książki i zaczynam się zastanawiać, gdzie ja trafiłem. Otóż to zbiór krytycznych uwag na temat wszystkich religii, a szczególnie islamu. Wpadnę w niemałe kłopoty jeśli wejdzie tu jakiś patrol policji religijnej, myślę sobie.

– Krytykuję wszystkie religie. Wszystkie to takie samo jedne wielkie kłamstwo. – oznajmia mi.

– Nie boi się Pan?

– Wiem, że miałbym problemy, ale mam to gdzieś. Napisałem to studiując na jednym z amerykańskich uniwersytetów w latach osiemdziesiątych. – i nagle staje się jasne dlaczego ten człowiek tak dobrze włada językiem angielskim. – Chodź, pokażę Ci jeden z moich ulubionych seriali. – wyjmuje tablet i uruchamia jakiś amerykańską komedię, której tytułu nie pamiętam.

Stoję tam kilkanaście minut. Robi się coraz później, a ja robię się coraz bardziej zmęczony i oznajmiam kurtuazyjnie, że serial jest bardzo ciekawy, ale wycięty z kontekstu i trzeba by obejrzeć całość, żeby go w pełni zrozumieć, co omieszkam uczynić po powrocie do domu. Teraz muszę już niestety wracać do hostelu, gdyż rano wcześnie wstaję na zaplanowaną wycieczkę. Pożegnałem się i wróciłem na noc do hostelu.

O poranku budzi mnie dzwonek telefonu. Taksówkarz przyjechał przed czasem. Po chwili ktoś puka do drzwi. Otwieram, a na podłodze stoi śniadanie. Jestem miło zaskoczony ów faktem. Biorę szybki prysznic, pakuję w ekspresowym tempie plecak, zjadam śniadanie, wymeldowuję się i spotykam na dole kierowcę, z którym udaję się w wyznaczone przeze mnie poprzedniego dnia miejsca.

Kilka słów o zoroastryzmie

Pierwszym z nich jest zoroastryjska świątynia ognia, w której widziany za szybą płomień pali się nieustannie od ponad 1500 lat!

Świątynie zoroastryjska w Yazd

Kolejnym moim celem są wieże zoroastryjskie znajdujące się na obrzeżach miasta. Warto nadmienić, że zoroastryzm był główną religią zanim doszło do podboju płaskowyżu irańskiego przez Arabów. Jej założycielem był Zaratusztra. To jedna z pierwszych religii postulująca istnienie wszechmocnego, niewidzialnego Boga reprezentowanego przez wiecznie palący się ogień w zoroastryjskich świątyniach. Wspomniane wieże milczenia służyły natomiast do pozostawiania zmarłych na pożywkę sępom. Otóż wyznawcy zoroastryzmu wierzą w czystość elementów. Tym samym nie pozwalali zakopywać ciał, gdyż byłyby one nieczyste, jakże nie wyrażali zgody na kremację, gdyż w taki sposób zanieczyszczaliby atmosferę. Dziś, gdy praktyka zjadania zwłok przez sępy nie jest dozwolona, chowa się je w betonowych trumnach. Widok rozpościerający się z jednej z wież zapiera dech w piersiach. Na wprost rozkoszuję się starożytnym miastem w całej jego okazałości, natomiast gdy tylko na moment się odwrócę mogę podziwiać górskie szczyty spowite w pustynnych piaskach. Powoli schodzę na dół, opuszczam obiekt i udaję się do taksówki.

Wieże milczenia

Widok na Yazd

Obrzeża Yazd

Kharanaq

Ruszamy w kierunku miejscowości Kharanaq, oddalonej 85 km na północ od Yazd. Z okna samochodu spoglądam na tutejszy ruch autostradowy.

W drodze do Kharanaq

W pewnym momencie przed sobą dostrzegam czarną chmurę unoszącego się w powietrzu dymu. Po raz kolejny zdaję sobie sprawę jak bardzo zaniedbywane są tutaj jakiekolwiek normy ochrony środowiska. Dojeżdżamy do celu, gdzie za moment będę się przednio bawił. Otóż główną atrakcją Kharanaq są walące się, opuszczone ruiny domów, połączonych ze sobą w jeden sporych rozmiarów kompleks. Nie trudno się domyślić, iż największą frajdę sprawia mi bieganie po dachach ruin. Trzeba się oczywiście wykazać dużą rozwagą i ostrożnością, gdyż chwila zawahania mogłaby się skończyć bardzo źle. Cały kompleks otaczają monumentalne góry, a ze szczytów dachu w oddali widać dawny akwedukt, gdzie się powolnym krokiem udaję. Uroku dopełnia brak turystów. Jedynymi osobami jakie tu spotykam są dwie kobiety pochodzące ze Szkocji. Po różnicy wieku wnioskuję, że może to być matka i córka. W krótkiej rozmowie pytają mnie jakie miejsca już zwiedziłem i czy mógłbym polecić coś z tego co widziałem. Ja również dowiaduję się gdzie już były i ruszam do kolejnej, górskiej miejscowości, a w zasadzie świętej jaskini Chak Chak.

Tubylec na osiołku

Most w Kharanaq

Ruiny w Kharanaq

Kap, kap

To kilka domów, jakby wkomponowanych w góry, a dojście do nich wydaje się być nie lada wyczynem. Kieruję się ku górze, a mój organizm dostał już nieźle w kość, gdyż po dotarciu do celu walczę z krwotokiem z nosa. Ów jaskinia jest miejscem corocznych pielgrzymek wyznawców zoroastryzmu przybywających tu między czternastym, a osiemnastym czerwca. Legenda głosi, że podczas inwazji Arabów księżniczka Nikbanuh uciekła do jaskini, uderzyła laską w klif, z którego zaczęła kapać woda. Stąd też pochodzi nazwa Chak Chak, w dosłownym tłumaczeniu znaczy kap, kap. Widok z góry jest jeszcze bardziej oszałamiający niż w poprzednich dwóch miejscach. Niestety suchy klimat, totalny brak deszczu sprawia, iż piękno górskich krajobrazów przesłonięte jest powłoką kurzu i nie pozwala w pełni rozkoszować się monumentalnym widokiem.

Chaq Chaq

Okolice Chaq Chaq

Schodząc w dół po raz kolejny spotykam dwie Szkotki. Znowu ucinamy sobie krótką pogawędkę, tym razem o przyznawaniu wiz. Jak się okazuje dla Brytyjczyków proces ubiegania się o ten dokument jest dużo bardziej skomplikowany, niż dla nas. Nie ma możliwości uzyskania wizy na lotnisku, lecz należy składać wnioski w kraju, oczekiwać weryfikacji i decyzji.

Mejbod

Ostatnią miejscowością na mojej trasie jest blisko sześćdziesięciotysięczne Mejbod, przypominające architekturą Yazd, tylko w troszeczkę bardziej nowoczesnym wykonaniu. Odwiedzam tutejszy zamek Narein, z którego rozpościera się interesujący widok na całe miasto i wracam zmęczony całodniową wyprawą na dworzec w Yazd, gdzie kupuję bilet na nocny autobus do Shiraz, ruszający krótko przed północą.

Mejbod

Udzielam wywiadu

Mam jeszcze kilka godzin więc postanawiam wrócić do centrum i odpocząć w jednej z pobliskich restauracji. Po drodze zaczepiają mnie dwie młode kobiety będące studentkami na miejscowym uniwersytecie. Chcą przeprowadzić wywiad na temat znajdującego się przed nami meczetu. Jedna z nich włącza dyktafon i zadaje kilka pytań odnośnie emocji jakie wywołuje we mnie budowla. Chwilę później robimy sobie kilka pamiątkowych zdjęć, a ja udaję się do wspomnianej restauracji, gdzie zamawiam pizzę. Tak, czasami w podróży przychodzi taki moment, gdy człowiek zmęczony kulinarnymi doznaniami odwiedzanego kraju, tęskni za europejską kuchnią i marzy o skonsumowaniu czegoś nie drażniącego zbytnio żołądka.

Meczet w Yazd

Rodacy

Siedząc przy stoliku myślę sobie, że to dobra okazja, aby wejść na dach budowli i poczuć się przez moment jak słynny Książę Persji. Właściciel restauracji z chęcią prowadzi mnie po drabinie na dach swojego lokalu, skąd mogę obserwować stare miasto w całej jego okazałości. Wracam na dół i zajadam się tym razem kuchnią włoską słysząc w oddali swój rodzimy język. Mam wrażenie, że to zmęczenie daje się we znaki, jednakże rozmowy nasilają się. Wstaję z miejsca i udaję się w kierunku źródła dźwięku. Za rogiem siedzi dwóch młodych mężczyzn i jedna kobieta paląca fajkę wodną.

– Cześć. Skąd jesteście? – pytam nowo poznanych znajomych.

– Z Poznania. – odpowiada jeden z nich.

– Naprawdę? Jakiż ten świat jest mały. Ja również jestem z Poznania.

– Dawno temu przybyliście?

– W zasadzie jest to nasz pierwszy dzień.

Do autobusu zostało mi jeszcze kilka godzin, tym samym spożytkowuję czas na ucięcie sobie dłuższej pogawędki z podróżnikami z mojego rodzimego miasta. Przybyli do Iranu tylko na osiem dni, gdyż nie udało im się wywalczyć większej ilości urlopu. Do Yazd przyjechali z Shiraz, czyli mojego kolejnego celu podróży. Udzielają mi kilku wskazówek na temat tego, co mogę zobaczyć w mieście, pokazują zdjęcia, zostawiają swój numer telefonu w przypadku, gdybym napotkał na jakieś problemy z noclegiem. Co prawda z opowieści wynika, iż ich host był niesamowitym niechlujem, ale czasami byle jaka opcja jest lepsza niż żadna. Nie trudno zorientować się, że to osoby, które bardzo dużo podróżują. Relacjonują mi swoje ostatnie wyjazdy do takich krajów jak chociażby Izrael, Liban, Brazylia czy Etiopia. Czas mija bardzo przyjemnie, ale zbliża się nieubłaganie pora mojego wyjazdu do kolejnego miasta. Z uwagi na fakt, iż wracają do domu tego samego dnia co ja, postanawiamy spotkać się na lotnisku w stolicy.

Ostatnie chwile w Yazd

Nowo poznani znajomi udają się do hotelu, a ja na centralny plac przed meczetem w celu złapania jakiejś taksówki, która zabierze mnie na dworzec autobusowy. Jak na złość nie widzę żadnego pojazdu oznaczonego napisem taxi. Ruszam zatem do miejsca, gdzie poprzedniego dnia każdy zaczepiał mnie krzycząc w moją stronę taaaaxiiii! Cała operacja nie trwała zbyt długo, gdyż już po kilku minutach podchodzi do mnie przypadkowy człowiek i pyta, czy potrzebuję taksówki. Ustalamy cenę, wrzucam plecak do bagażnika i za kilkanaście minut jestem już na dworcu. Oczywiście nie była to oficjalna taksówka, a człowiek, który po prostu chciał sobie dorobić.

Mam jeszcze kilkanaście minut do odjazdu. Upewniam się, czy autobus na który spoglądam jest tym właściwym i idę do poczekalni. Zbliża się 23:00. Wychodzę z sali i wracam na peron, gdzie nie dostrzegam żywej duszy. Na zegarku jeszcze pięć minut do planowanego odjazdu. Czyżby odjechał wcześniej? – pytam sam siebie. To raczej niemożliwe. Może to był ten z poprzedniej godziny? Pytam siedzącą samotnie na ławce kobietę, czy widziała może autokar do Shiraz. Jak się okazuje jeszcze nie przyjechał. Dopiero około dziesięciu minut po planowej godzinie przyjazdu na peron zaczynają przyjeżdżać samochody przywożące pasażerów. No tak, to przecież Iran, tutaj nikt się nie spieszy. Kilkanaście minut później siedzę już w swoim upragnionym busie.