Pogoda znowu daje się nam mocno we znaki. W Tokio widzieliśmy już jednak wszystko to, co było w planach. Blondynka ma już ewidentnie dość jednej z największych metropolii świata. Przed wyjazdem obojgu nam zależało na zobaczeniu regionu pięciu jezior. Tuż po przyjeździe pogoda pokrzyżowała nasze plany. To jednak najprawdopodobniej ostatnia szansa w naszym życiu, by zobaczyć Fudżi. Decyzja może być tylko jedna. Ruszamy w drogę.

Co ciekawe japońska kolej to nie tylko połączenia shinkansen. Tym samym podróż w region jezior trwa dobrych kilka godzin. Koniec końców docieramy do celu, wychodzimy na stacji końcowej i błąkamy się pośród tłumów turystów przyjeżdżających tu w tym samym celu. Nie mamy jasno sprecyzowanych planów. Chcemy pospacerować w ciszy, wśród piękna natury, z dala od zgiełku miasta.

Ruszamy zatem na pieszy obchód jeziora, które tak naprawdę niczym nas nie urzeka. Może nie ta pora roku? Może już co nieco w swoim życiu widzieliśmy? Coraz bardziej niecierpliwie spoglądam to w lewo, to w prawo, by namierzyć w jakiś sposób Fudżi, wulkan, którego szczyt pokryty jest śniegiem przez większość czasu. I choć w poszukiwania szczytu wkładam ogrom wysiłku, na nic moje wszelkie starania. Dziś góry nie zobaczę. Zresztą zobaczyć ją w pełnej okazałości można niezwykle rzadko. Zazwyczaj przesłania ją gęsto spowita mgła. Zataczając koło wokół jeziora na wprost mnie wydaję się widzieć kontury Fudżi. Ale czy to naprawdę góra? Czy może moja wyobraźnia płata mi figle?

Cofając się w przeszłość, Fudżi dla Japończyków było siedzibą bogów, czymś na wzór greckiego Olimpu. Mieszkańcy podkreślali więź z naturą, a jednocześnie darzyli górę wielką czcią, jak i czuli wobec niej pewien rodzaj strachu. Fudżi odegrało dużą rolę w kształtowaniu japońskiej świadomości, gdyż z całej tej mieszanki uczuć zrodził się szintoizm, zgodnie z którym każda siła przyrody to bóstwo, a słońce jest początkiem wszystkiego. Fudżi pełniło tu funkcję obronną, otaczało opieką ich los. Japończycy pielgrzymowali na szczyt, zatrzymując się przy dziesięciu stacjach na modlitwę. Zabronione było wchodzić na górę koniom i kobietom. Fudżi odgrywało także rolę świątyni wiary Japończyków. Każda wioska, z której było widać górę, miała jej świątynię, a te miejsca, które ów zaszczytu nie dostąpiły, nazywały najwyższą górę w okolicy tym samym imieniem. W całym kraju budowano repliki wulkanu, by pozwolić ludziom odczuć namiastkę świętej pielgrzymki. Ponadto góra budzi konotacje z pojęciem śmierci. W mitologii japońskiej była swoistym wejściem do zaświatów. Fudżi w późniejszym okresie stała się również symbolem wyjątkowości, wyższości japońskich walorów przyrodniczych nad innymi.

Jednakże w ostatnich czasach pielgrzymowanie dość mocno straciło na wartości i rozczarowuje wielu pasjonatów wspinaczki. Wchodząc na górę mijają sterty śmieci, w szczycie sezonu stoją w ogromnych kolejkach, nie odnajdują tam niczego szczególnego. Patrząc na hordy turystów, rozwój usług oferujących wycieczki na górę, bibeloty z wizerunkiem Fudżi sprzedawane na każdym rogu, trudno nie mieć pewnego poczucia straty. Dziś szczyt nie ma już nic wspólnego ze świętością. Fudżi, którego nazwa wykorzystywana jest przez zakładających bary, hostele, czy nawet love hotels, pozostaje obiektem tylko i wyłącznie komercyjnym. I gdy zapytamy przypadkowego Japończyka po co wchodzi na górę Fuji, odpowie: bo wszyscy wchodzą!