Nie trudno nie zostać zauważonym jeśli jest się przybyszem z Europy, ma na sobie plecak i błądzi wzrokiem po znajdujących się po każdej stronie ulicy budynkach. Podchodzi do nas filigranowa kobieta, wita serdecznie i zaprasza do swojego domu.

To Hara, jedna z dwóch mieszkających tutaj sióstr. Do Hiroszimy wróciła po dziesięciu latach pobytu w stolicy.

Ów japoński dom, pomimo dwóch kondygnacji, jest na tyle mały, że trudno odwrócić się w którąkolwiek ze stron, próbując zdjąć kurtkę w korytarzu. Na prawo wyprowadzone zostały schody na piętro, natomiast na wprost znajduje się kuchnia oddzielona od salonu barową ladą. Wszędzie dookoła panuje duży nieład, a po lewej stronie od stołu, w centralnym punkcie salonu ustawiono telewizor. Moje wątpliwości co do hermetycznej czystości japońskich domów zostały dość szybko rozmyte.

Mama Hary przygotowała dla nas tradycyjne danie pochodzące z Hiroszimy, a mianowicie okonomiyaki i to właśnie od niego zaczynamy naszą przygodę z japońską codziennością. To coś na wzór placków w formie ciasta naleśnikowego, na którym układa się poszczególne składniki, jak na przykład kawałki wieprzowego mięsa, krewetki, warzywa, ale też jajo będące stałym elementem tegoż dania. Na drugie danie otrzymujemy japońskie tofu, z którego poszczególne warstwy zdejmujemy niezdarnie pałeczkami, wprawiając w radość domowników.

Obiad powitalny

Okonomiyaki

Chwilę później do domu wchodzi Miki i to w zasadzie ona zdecydowała się nas gościć. Trzydziestoletnia kobieta jest już matką czwórki dzieci, z czego trójka biega po salonie, bawiąc się ze swoim kuzynem, synem Hary. Mimo bariery językowej wszyscy członkowie rodziny starają się nam opowiedzieć jak najwięcej o sobie. Co więcej Hara i jej mama uczęszczają na kurs języka angielskiego.

Cała rodzina pracuje w lokalu będącym częścią domu. To prowadzona od trzech pokoleń, od pięćdziesiątego ósmego roku, najsłynniejsza restauracja ramen w całym mieście. Założyła ją babcia Miki, a pracę po dziś dzień kontynuuje w niej matka i obie córki. Słynny ramen można dostać nie tylko w lokalu, ale jest on sprzedawany także w wersji paczkowanej i można się w niego zaopatrzyć nawet w stolicy.

Gdy kilka lat temu oglądałem słynny japoński dokument o Jiro Ono, nie byłem świadomy, że inni japońscy restauratorzy również w całości swoje życie poświęcają swojej pasji. Mama i obie siostry wstają każdego dnia około siódmej rano, by o ósmej rozpocząć pracę w swoim lokalu. Pierwsza część dnia polega na przygotowaniu składników. Druga część to obsługiwanie klientów, którzy przychodzą na posiłek od godziny szesnastej. Lokal otwarty jest każdego dnia do północy. Szesnaście godzin pracy bez jakiegokolwiek dnia wolnego. Dziś jest sobota i wyjątkowo rodzina postanowiła mieć wolne, ale takich dni w ciągu roku jest może kilka.

Co prawda nie od dziś powszechnie wiadomo, że Japończycy słyną z zamiłowania do pracy, ale poświęcenie tak naprawdę całego życia na pracę w restauracji, rozwijanie biznesu założonego dwa pokolenia wcześniej, jest niebywałe. To coś więcej niż tylko praca. W przypadku tej rodziny to styl życia, pasja, świętość. Praca, restauracja, ale przede wszystkim ramen to dla nich całe życie.

Całkowite oddanie się profesji nie przeszkodziło im jednak odwiedzić części Europy i Kanady, gdzie mieszka ich rodzina. Europa nie zrobiła na moich gospodarzach szczególnego wrażenia. Mieli okazję zobaczyć takie sztandarowe punkty Starego Kontynentu jak Londyn, Paryż czy Rzym, ale jak mówi Hara, nie czuli się tam do końca bezpiecznie. Szczególnie w Rzymie, gdzie Włosi napastowali obie siostry. Choć to napastowanie ograniczało się do zagadywania w metrze, prawieniu komplementów, co w zderzeniu dwóch absolutnie różnych kultur, było swoistym faux-pas Włochów.

To dobitnie ukazuje jak ważnym elementem współczesnego świata jest świadomość istnienia interkulturowości. To co dla nas, Europejczyków wydaje się życzliwością, czymś oczywistym, dla przybyszy z Dalekiego Wschodu może być wszelkim przekroczeniem granic dobrego smaku, naruszeniem prywatności.

Personalny kontakt, spotkanie twarzą w twarz, wejście do japońskiego domu, dopiero to wszystko pozwoliło dostrzec jak różni potrafią być Japończycy od tego, co widzimy na ulicach. Jak bardzo otwarci, życzliwi, pełni emocji, grzeczności, serdeczności, mogą okazać się przy bliższym poznaniu. To zupełnie inny świat, który neguje wszelkie moje dotychczasowe wyobrażenia o tubylcach.

Miki i Hara mają w sumie trzy mieszkania. Dom rodzinny, oraz dwa swego rodzaju apartamenty. Rodzina przekazuje nam klucze do jednego z mieszkań na czas pobytu w Hiroszimie. Lokum zostaje nam udostępnione do prywatnego użytku. Hara udaje się z nami do mieszkania, w którym na co dzień żyje. Oprowadza nas, objaśnia co gdzie się znajduje, pokazuje jak korzystać z klimatyzacji. Sama osobiście jej nie uruchamia. To nie pierwsza sytuacja gdy zauważam, że chłód Japończykom nie straszny. Hara opuszcza mieszkanie, prosząc byśmy przyszli rano do jej domu rodzinnego, zanim wyruszymy na Miyajimę. Uruchamiam klimatyzację, biorę prysznic i kładę się spać.

Promem na Miyajimę

Zgodnie z prośbą, tuż przed wyruszeniem na wyspę udaję się do domu rodzinnego Hary. Drzwi otwiera mi sama zainteresowana wraz z matką. Obie już dawno wstały, gdyż za moment udadzą się do restauracji. Hara wręcza mi foliową torebkę ze specjalnie dla nas przygotowanymi onigiri.

– To Wasz lunch wzmacniający. Zjedzcie jak już wejdziecie na górę Misen. – dopowiada Hara.

Nie wiem jak skwitować ten kolejny, jakże uroczy przykład japońskiej serdeczności.

Japońska pogoda przyzwyczaiła już do zwodzenia nas na każdym kroku. W weekend miało być ciepło, ale znowu nie było. Miało być słonecznie, ale niebo jest tak zachmurzone, że doszukanie się jakiejkolwiek małej luki, przez którą mógłby niepostrzeżenie przemknąć najmniejszy promień słońca, graniczy z cudem.

Schodząc z promu, a w zasadzie jeszcze nim płynąc, można dostrzec jeden z trzech najsłynniejszych widoków w Japonii, a mianowicie tori dryfujące na wodzie. W momencie przypływu brama wydaje się unosić nad wodą, a w czasie odpływu można po suchym dnie przez nią przewędrować. To kolejna nieszczególnie interesująca atrakcja, którą Japończycy wynieśli pod niebiosa. Prom jeszcze dobrze nie przycumował do brzegu, a ludzie w pośpiechu wybiegają ze swoich miejsc, tłoczą się przy wyjściu z przygotowanymi już aparatami fotograficznymi, by jak najszybciej zrobić zdjęcie bramie. Jakby miało jej za chwilę nie być. Jakby miała się rozpłynąć.

Tori

Gdy jedni nie wyobrażają sobie rozpoczęcia dnia na wyspie od uwiecznienia tori na fotografii, inni swoją uwagę skupiają na sarnach biegających po wyspie. Zwierzęta te zostały już całkowicie ogłupione przez turystów i doskonale wiedzą, że dostaną jedzenie, które sprzedawane jest nawet w sklepach i służy ich dokarmianiu. Na nieszczęście dla tutejszej atrakcji pochodzę ze wsi, a jak to czasami na wsiach bywa, nie trudno o jakiś las w okolicach. Oglądanie łaszących się do ludzi saren nie jest mnie w stanie zachwycić. Taktyka ogłupiania zwierząt nie przemawia do mnie, a wręcz irytuje. Co innego wypatrzeć dzikie zwierzę w lesie, włożyć w to wysiłek, bądź mieć po prostu dużą dozę szczęścia, podziwiać naturę w jej czystej postaci, zmierzyć się z fauną oko w oko w jej naturalnym środowisku, a co innego stawić czoła półproduktowi podanemu na tacy.

Spacerem po Miyajimie


Również i tutaj wszyscy turyści znajdą kolejny obiekt do odhaczenia, a mianowicie świątynię Itsukushima. Rozłożona w formie tarasów na wodzie kusi swoimi jasnym odcieniem czerwieni pielgrzymki tworzące masę ludzką, przetaczającą się po poszczególnych platformach, radujących się z przypływającej i zalewającej drewniane podpory wody.

Świątynia Itsukushima

Wbrew tym wszystkim niedogodnością, jak i sztampowością panującej tu turystyki, wyspa ma w sobie coś, co pozwala się tu odprężyć i spędzić przyjemnie czas. A niewątpliwie jednym z największych pozytywnych zaskoczeń będzie dla mnie uczta kulinarna miejscowej specjalności, grillowanych ostryg. Dwóch młodych mężczyzn w słuchawkach na uszach i fartuchach stoi nad ogniem, bacznie przyglądając się strzelającym muszlą ostryg. Cała sztuka polega na zdjęciu ich z ognia w odpowiednim momencie. Ci dwaj Panowie ową maestrię opanowali do perfekcji, a smaku serwowanych przez nich ostryg nie sposób opisać. Tu trzeba być i trzeba ich spróbować.

Ostrygi

Co prawda pogoda nie pozwoliła nam wejść na górę Misen, ale w zasadzie wcale tego nie planowaliśmy. To miał być luźny, spokojny dzień. I taki też był, a całość zwieńczyło ponowne spotkanie z czwórką młodzieniaszków z Liverpoolu. Jakże miło usłyszeć znajome utwory Beatlesów, będąc kilka tysięcy kilometrów od domu.

Chopin na pożegnanie

Jadąc do Japonii byłem doskonale świadom, jak bardzo tutejsi mieszkańcy zafascynowani są twórczością najwybitniejszego polskiego kompozytora muzyki klasycznej, Fryderyka Chopina. Nie mogłem nie zabrać składanki jego najsłynniejszych utworów w wykonaniu wielkiego mistrza fortepianu Rafała Blechacza. Wielka serdeczność i gościna rodziny Miki i Hary nigdy nie zostanie przez nas zapomniana, a w głębi serca żywimy nadzieję, że dźwięki muzyki polskiego mistrza zawsze będą im przypominały o gościach z Polski.