Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że Japonia wzorowo przygotowała kraj na przybycie turystów, ale po bliższym przyjrzeniu można zauważyć, że poza doskonale działającymi połączeniami kolejowymi, duża część bazy turystycznej dostosowana jest tylko i wyłącznie pod autochtonów.
Doświadczamy tego dość drastycznie po przybyciu do Takayamy. Karty w restauracjach często tylko w języku japońskim. Trasy turystyczne i słynna w tym mieście Higashiyama oznaczone dość nieczytelnie, często sprawiają, że można się zgubić. Na szczęście jak to bywa w mniejszych miejscowościach, ludzie są tu bardzo życzliwi i mimo ograniczonej znajomości języka angielskiego, zagadują, dopytują czy mogą jakoś pomóc, są ciekawi skąd przybyliśmy, co już widzieliśmy.

Turystki ubrane w kimono
Trafiamy zatem na szlak Higashiyamy dzięki pomocy jednego z tubylców. Chodząc od jednej do drugiej świątyni, podziwiamy japońską architekturę w wybijającym się od czasu do czasu zza chmur słońcu, błądzimy po wznoszących się na wzgórzach cmentarzach i relaksujemy się w japońskich ogrodach. Pięciokilometrowy spacer kończymy na położonym nad miastem wzgórzu, gdzie zaczepia nam staruszek przychodzący z wnuczką na spacer.
Wyglądający na ponad siedemdziesiąt lat mężczyzna z kijkami do nordic wal kingu w rękach, opowiada nam o swoich przygodach podróżniczych. Co roku jeździ do Europy, by przejść kilkaset kilometrów słynną Drogą Świętego Jakuba, kończącą się w hiszpańskim Santiago de Compostella. Nie idzie tam ze względów religijnych, gdyż jest buddystą. Trekking to po prostu jego hobby. W tym roku pójdzie już po raz trzeci. Wiecznie uśmiechnięty zachęca swoją wnuczkę, by opowiedziała o sobie krótko w języku angielskim.

Świątynie na trasie Higashiyama
Pełen refleksji, a przede wszystkim pełen podziwu dla Japończyka, zastanawiam się gdzie zatrzymała się samoświadomość Polaków narzekających na wszystko i wszystkich? Dlaczego nie wezmą do ręki książki, nie wyjdą na spacer do lasu, nie wsiądą na rower? Ta cząstka Japonii z całą pewnością porwała moja serce i na pewno, gdy wrócę już do kraju z utęsknieniem będę szukał ów cechy w rodzimym społeczeństwie.
Nawet w tak małych miejscowościach jak Takayama, gdy zmierzymy się z listą atrakcji wartych zwiedzenia podanych w przewodnikach, może nas to przyprawić o zawrót głowy. Zaczynamy się zastanawiać jak tu wygospodarować kolejny dzień, by wszystko obejrzeć. Ale czy na pewno warto oglądać dosłownie wszystko z list przygotowanych przez Japończyków? Nie do końca.
Tutejsi spece od reklamy i turystyki do perfekcji opanowali sztukę robienia czegoś z niczego. Weźmy chociażby pod lupę poranne targowiska Jinya-mae i Miyagawa. Nie przypominam sobie, abym w jakimkolwiek polskim przewodniku odnalazł informację na temat poznańskich targowisk z zielonymi daszkami, które są znacznie obszerniejsze, niż te japońskie w Takayamie. Kilka okrytych plandeką wiat z rozstawionymi stołami, na których ustawia się zazwyczaj kwiaty, owoce, jakieś małe przekąski i rękodzieło, przyciąga ciekawskich turystów z całego świata. Zawód? Rozczarowanie? Omamienie przybysza czymś nieszczególnym? A może wszystkiego po trochu?

Poranne targowiska
Oczywiście w Takayamie znajdziemy również miejsca godne podziwu, jak chociażby muzeum Hida Folk Village na otwartym powietrzu. To coś, co Japończycy stworzyli dla leniuchów, albo osób nie mających czasu udać się do Shirakawy, słynącej z tradycyjnych domów gassho-zukuri. Hida no Sato to jakby mniejsza, kompaktowa wersja Shirakawa-go.

Hida Folk Village
Takayama nie odrobiła również lekcji z przygotowania bazy gastronomicznej. Otóż rozmawiając z Takurą, pracownikiem hostelu w którym się zatrzymujemy, pytamy o restauracje wegetariańskie. Zakłopotany Japończyk wyciąga listę wszystkich lokalów, spogląda przesuwając palcem po poszczególnych nazwach, znajdując jedno takie miejsce. Niestety skreślony z listy. Lokal został zamknięty. Nikt nie przychodził? Nie było zainteresowania daniami wegetariańskimi? Aż trudno uwierzyć. W międzyczasie jego kolega pyta skąd jesteśmy i z uśmiechem pokazuje nam butelkę Żubrówki, pytając Blondynkę w jaki sposób podaje się ten alkohol, a jednocześnie zaprasza nas do swojego lokalu na degustacje alkoholi.
W przeciwieństwie do różnorodnej bazy gastronomicznej, Takayama przygotowała doskonałe zaplecze noclegowe. Przynajmniej na takowe trafiłem u Takury. Co prawda nie są to klasyczne japońskie tuby, ale coś na wzór. W jednym pokoju znajduje się rząd piętrowych łóżek, przypominających kształtem szafy, zasłaniane materiałową kotarą. Taka forma pozwala na chwilę prywatności i umożliwia spokojny sen. Hermetycznie czyste łazienki i sala jadalniana sprzątane są na bieżąco w trakcie całego dnia. Gdy tylko ktoś przejdzie przez korytarz, chwilę później w roli perfekcyjnego kamerdynera wybiega sprzątaczka i niepostrzeżenie szoruje podłogę. W miejscach turystycznych takich baz noclegowych zazwyczaj można szukać ze świeczką. To lokum jest wzorem, przykładem tego jak powinien wyglądać i funkcjonować każdy hostel, któremu zależy na komforcie przybywających gości.