Z Chin do Japonii
Trudno nie poczuć różnicy, jakże i swoistej ulgi, nie zauważyć chęci pomocy przybyszowi z szeroko pojętego Zachodu po przyjeździe do Japonii z Chin, gdzie roboty reżimu komunistycznego wykonują jakby z automatu powierzone im zadania. Choć tym razem nie o Chinach, gdyż nietaktem byłoby oceniać naród, mając do czynienia z kilkoma urzędnikami podczas rutynowych czynności lotniskowych.
Japonska troska o turystę
Trudno nie dostrzec empatii wymierzonej w stronę obcego, jak i nie czuć zdziwienia okraszonego pewną dozą niepewności i podejrzliwości, przyjeżdżając tu po kilku wcześniejszych pobytach w krajach arabskich, a szczególnie w świecie Maghrebu. Zaskoczenie tym większe, gdyż tuż po opuszczeniu samolotu starszy, wysoki mężczyzna kieruje podróżnych do poszczególnych okienek kontrolujących paszporty, a chwilę później poza terminalem, sympatyczna pani widząc, iż stoję w kolejce po odbiór Japan Rail Pass, czyli tutejszego biletu uprawniającego do korzystania z japońskich kolei, otacza mnie swego rodzaju opieką, pomagając w wypełnieniu formularza. Nie musiałem długo czekać na pierwszy kontakt z mową ojczystą, gdyż również w tym samym miejscu na odbiór swoich biletów czeka kilka innych polskich par podróżnych. Załatwienie formalności nie zajmuje dużo czasu, a kobiety wydające dokumenty ze stoicką cierpliwością wyjaśniają zasady korzystania z ów paszportu.
Tuż po opuszczeniu okienka dopada mnie kolejna życzliwa osoba oferująca pomoc w wybraniu odpowiednich biletów na przejazd do centrum stolicy. Dziś promocja na tak zwanego monorail i wcześniejsze założenie mające na celu skorzystanie z zupełnie innego środka lokomocji dość szybko zostaje zweryfikowane.
Tokijska doskonałość komunikacyjna
Ponad doba w podróży w różnych środkach lokomocji, poczynając od taksówki, przez autobus, metro, kolejny autobus, samolot jeden, a potem drugi, teraz czekająca na mnie kolej, tudzież chcąc być bardziej dokładnym monorail, kolejną kolej i metro, nieprzespana noc i zdecydowanie najmniej komfortowa część, a mianowicie brak prysznicu, wykończyła mnie doszczętnie. A przecież przygoda dopiero się zaczyna, gdyż lotnisko znajduje się na południe od jednej z największych miejskich aglomeracji świata, a dostać się muszę do Narimy, czyli na jej północno-zachodnią część, gdzie będzie na mnie czekał mój hinduski gospodarz. Będąc w Dubaju, Muskacie, czy też innym kolosie Półwyspu Arabskiego, mógłbym mówić o przeprawie, lecz w tym przypadku słowo kompletnie nie pasuje do sytuacji. Trudno mówić o walce z komunikacją miejską w przypadku Tokio. Tu wszystko idzie jak po sznurku. Wsiadam zatem do wspomnianej już wyżej kolejki monorail, by kilkanaście minut później znaleźć się na stacji końcowej, przesiąść się w kolej jadącą po swoistej pętli wokół miasta, a następnie złapać metro. Doskonale oznakowane linie, mnogość i różnorodność połączeń sprawiają, że wszystko przebiega bardzo sprawnie, bezproblemowo i po niecałej godzinie jazdy trzema różnymi środkami transportu wychodzę na stacji końcowej, witając się z Kushagrą, dwudziestopięcioletnim Hindusem, mieszkającym od czterech lat w Tokio. Tak zaczyna się moja kolejna przygoda z Azją. Tym razem tą najbardziej wysuniętą na wschód. Tak zaczyna się moja wyprawa do Kraju Kwitnącej Wiśni.