Stolica jest tak naprawdę pierwszym miejscem, gdzie udaje nam się dostrzec białe twarze na ulicy. To główny przyczółek turystycznego boomu, o ile takim słowem można nazwać nielicznych przybyszy w porównaniu do ludzi odwiedzających europejskie miasta. Przejeżdżając do starej dzielnicy miasta można poczuć się jak w miejscu turystycznym. Słynny suk, jedyny w całym kraju będący tak naprawdę atrakcyjnym, osławiony corniche, pałac Sułtana i kilka innych miejsc, przykuwa uwagę przybyszy ze świata.

Pałac Sułtana Kabusa
Royal Opera House
Moją zainteresowanie przyciąga natomiast zupełnie inne miejsce, a mianowicie opera nazwana tu z angielska Royal Opera House. Miasto niemające żadnych tradycji w operowym światku, zaprasza sobie na koncerty solistów pokroju takich gwiazd jak chociażby Plácido Domingo. Wyczyszczony i świecący się marmur odbija przez cały dzień padające promienie słoneczne. Nawet tu w Maskacie, stolicy jednego z arabskich krajów, przy operze wybudowano centrum handlowe. Żądni kultury ludzie po, bądź też przed obejrzeniem sztuki mogą oddać się konsumpcyjnemu szaleństwu.
Denis, współlokator naszego gospodarza, czterdziestopięciolatek stylem przypominający niezadbanego hipisa, jest pracownikiem ów opery. Gdy w 2001 roku Sułtan Kabus ogłosił dekret o budowie opery, którą finalnie otwarto dekadę później, Denis podłapał pracę przy budowie scenografii. Wcześniej był cieślą. Otworzył biznes, ale na jednej z imprez poznał kobietę, która zaproponowała mu pracę w operze. Było to na osiem miesięcy przed otwarciem gmachu. Tak zaczęła się jego przygoda ze sztuką. Sezon operowy trwa tu od września do końca maja. Gra się około siedemdziesięciu spektakli rocznie. W przerwie wakacyjnej Denis również pracuje. Na początku było inaczej. Mógł brać wolne. Teraz nie ma takiej możliwości, gdyż musi poświęcać się przygotowaniom nowych spektakli. Mimo swojego niechlujstwa z wielką pasją opowiada o swojej pracy i godzinach spędzonych na przygotowywaniu wizualnej wirtuozerii widzianej przez widzów podczas spektakli na scenie. Są dni kiedy w pracy spędza po kilkanaście godzin i wraca późnymi wieczorami do domu. To w żadnym stopniu mu nie przeszkadza. Realizuje się, kreuje, jest jakby współtwórcą sztuki, kocha swoją pracę i jest człowiekiem szczęśliwym.

Royal Opera House w Maskacie
Wielki Meczet Sułtana Kabusa
Największą atrakcją Maskatu jest oczywiście meczet Sułtana Kabusa będący trzecią co do wielkości tego typu świątynią świata. Zasady zwiedzania są tu dość rygorystycznie przestrzegane. Kobietą nie wolno wejść pod żadnym pozorem do środka, nie zakrywając szczelnie całych rąk do nadgarstków. To miejsce goszczące zdecydowanie największą ilość turystów. Robi dość spore wrażenie, ale tak naprawdę próżno tu poszukiwać lokalnej kultury, zachowań i obyczajów autochtonów. Wizytę miasta kończymy późnym popołudniem, wracając do mieszkania.

Meczet Sułtana Kabusa

Meczet Sułtana Kabusa wewnątrz

Żyrandol w meczecie

Ogrody przed meczetem
Perypetie lotniskowe
Czeka nas jeszcze przejażdżka na lotnisko. Musimy zwrócić wynajęty pojazd. Dojazd do lotniska nie należy do łatwych. Wieczne remonty, przebudowy, czy też nowo powstałe estakady wymuszają ciągłe objazdy i zmiany organizacji ruchu. Krążąc kilkadziesiąt minut, zjeżdżając z autostrady, zawracając, objeżdżając wytyczonymi trasami roboty drogowe dojeżdżamy finalnie do lotniska parkując na niewłaściwym parkingu.
To miejsce jest już nam znane. Jest tu tak samo tłoczno jak było i pierwszego dnia gdy odbieraliśmy auto. Z trzech siedzących przy ladzie panów, dwóch jest zupełnie nowych, ale nie wykazują się większą chęcią do pracy niż ci, co ostatnio wydawali pojazd. Jeden z nich podnosi się z krzesła i wlecze za mną na parking by dokonać oględzin Nissana, którego ostatecznie nie ogląda. Spisuje tylko stan licznika, rzuca w moją stronę lakoniczne finish i pozwala odejść.
Jutro kończy nam się wiza. Na nieszczęście zabraknie nam tak naprawdę jednego dnia na to by opuścić kraj w dozwolonym czasie. Zmuszeni przedłużyć wizę udajemy się do odpowiedniego okienka.
– Proszę przyjść jutro. Dziś nie działa nam system i niestety nic nie jesteśmy w stanie zrobić. – zbywa nas uśmiechnięty od ucha do ucha mężczyzna, wprowadzając mnie w stan furii.
Sam koszt przejazdu na lotnisko i z powrotem będzie wyższy niż kara za przekroczenie terminu wyjazdu.
– Nie ma takiej możliwości. Nie możemy jutro przyjechać. Potrzebujemy pieczątkę dziś. W przeciwnym razie przekroczymy o jeden dzień dopuszczalny termin wyjazdu.
Chwila konsultacji ze swoim kolegą z biurka obok.
– Ok, w porządku. Jeden dzień jest ok. Jeden dzień jest za darmo. Można przekroczyć. Powiedzcie na granicy, że jeden dzień można przekroczyć.
W tym momencie dopada mnie bezradność. W głowie zaczynam kreować scenkę rozmowy w środku nocy z arabskim celnikiem i tłumaczenie mu, że przekroczenie dopuszczalnego czasu pobytu o jeden dzień jest w porządku i jest za darmo. Nie ponosi się z tego tytułu żadnej kary. Przecież tak mnie poinstruował jego kolega siedzący przy okienku na lotnisku w stolicy. Nie sądzę, żeby takie tłumaczenie było choć w najmniejszym stopniu poważne. Powrót w dniu jutrzejszym na lotnisko nie ma najmniejszego sensu. Tym samym całą sprawę pozostawiam w rękach losu. Jak będzie okaże się pojutrze. Jeszcze tylko krótkie negocjacje z nieugiętymi taksówkarzami przypominające mi dobitnie takie same zdarzenia z podróży po Maroku, złapanie innego kierowcy przejeżdżającego obok i powrót do domu na noc.
Dzielnica białych
Kolejny dzień rozpoczyna się dość leniwie by po kilku godzinach przerodzić się w spacer po dość ekskluzywnej dzielnicy zamieszkanej w zasadzie wyłącznie przez emigrantów, najczęściej tych ze świata białych. Już o poranku robiąc zakupy w jednym ze znajdujących się niedaleko domostwa marketów zauważyłem, że większość klienteli to biali. Nawet prasa leżąca na półkach przy kasie była dostępna tylko i wyłącznie w języku angielskim. Nie dostrzegłem ani jednego tytuły w języku arabskim.
Wychodzę na ulice i krzątam się w zasadzie bez ułożonego w głowie planu. W większości to białe, ekskluzywne domy ogrodzone wysokim betonowym murem, a na podjazdach widoczne przez żeliwne bramy ekskluzywne samochody, najczęściej amerykańskiej marki Dodge o ogromnych kilkulitrowych silnikach. Idąc dalej dostrzegam średniego wzrostu, dobijającą do czterdziestki kobietę prowadzącą małą córeczkę za rękę. Kawałek dalej ojciec pcha wózek z młodszym bobasem nie potrafiącym jeszcze chodzić. Próżno tu szukać Omańczyków. Na chodnikach można jedynie dostrzec banglijskich robotników wykonujących wszelakie roboty budowlane, wywożących śmieci, czyszczących ulice.
Zbliża się godzina siedemnasta, a ja zauważam po raz kolejny, zupełnie jak w Dubaju, białe busy krążące po okolicy z charakterystycznymi wiatraczkami zamontowanymi po każdej ze stron rzędów siedzeń. Czas kończyć pracę i wracać do obozów oddalonych kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt kilometrów na południe za górskimi łańcuchami. Jutro trzeba będzie wrócić w to samo miejsce i dokończyć to co pozostało do zrobienia.
W okolicy trudno znaleźć jakiekolwiek lokale gastronomiczne widziane chociażby w Ruwi. Można tu natomiast dostrzec różnego rodzaju ekskluzywne restauracje kuchni chińskiej, tajskiej, włoskiej czy omańskiej. Ceny mogą natomiast przyprawić o zawrót głowy.
Wracam na chwilę myślami do położonej na południu Salali, gdzie bogaci zamknięci hermetycznie w galerii spędzają swój wolny czas, pławiąc się w luksusach, będąc w całkowitej izolacji od otaczającej ich biedy i ludności napływowej. Tu sytuacja ma się podobnie, tylko rolę ekskluzywnego centrum handlowego przyjmuje cała dzielnica będąca jakby osobnym światem, enklawą białych pośrodku arabskiego pustkowia. Tu biały może poczuć się panem własnego podwórka, w swoim środowisku odizolowanym od reszty społeczności. W tym środowisku trudno myśleć o jakimkolwiek przystosowaniu do panującej kultury, gdyż każdy żyje tak naprawdę osobno. Poza płaszczyzną zawodową wspólna egzystencja dwóch odmiennych światów nie wydaje się być możliwa.